LEO
- Och Piper, wolałem cię w poprzedniej wersji. Chyba za dużo czasu spędzasz z Jasonem - dobiegł ich znajomy głos.
- No co, smarkulo? - wysyczała i uderzyła ją w twarz - Już nie jest tak wesoło,co? - drugie uderzenie, tym razem mocniejsze - Dlaczego nic nie mówisz? - trzeci raz.
Leo odwrócił wzrok. Nie chciał, żeby inni widzieli, jak oczy mu zaszły łzami. Był zły. Na siebie, Clarisse, Annabeth, a przede wszystkim na Lucy. Skoro wiedziała, że Clarisse tak szybko z nią skończy, to dlaczego przyjęła wyzwanie?! Myślał, że Lucy jest wspaniała, niepokonana, wyjątkowa, a okazała się zwykłą, rozpieszczoną dziewczyną. Piper miała rację.
Okrzyki rozentuzjazmowanych herosów docierały do niego jak przez ścianę, z trudem zarejestrował, że ktoś szarpie go za rękaw. Przepychał się przez tłum, chciał stąd uciec. Jak najdalej od Lucy.
Postanowiła, że pobiegnie za nim i przemówi mu do rozumu, ale wtem wydarzyło się coś niezwykłego.
Ziemia pękła,a ze szczeliny zaczęły wychodzić kościotrupy i nieumarli wojownicy. Kilku z nich rzuciło się na Clarisse i, choć zajadle się broniła, spętali ją sznurami. Półbogowie zaczęli uciekać z krzykiem, a Annabeth, Percy i Piper dobyli broni i ruszyli do ataku.
Annie stała sama, zdezorientowana. Wtem zobaczyła, że Lucy wciąż leży na ziemi, niebroniona. Rozejrzała się i szybko pobiegła w jej kierunku. Spróbowała ją podnieść, ale nie udało jej się. Była za drobna. Skupiła się więc na rosnącej wokół trawie i juz po chwili Lucy sunęła po ziemi, popychana źdźbłami trawy. Annie biegła za nią, aż dotarły do Wielkiego Domu. Wtedy dziewczynka sprawiła, że trawa urosła i wsunęła córkę Ateny do środka. Annie podążyła za nią, ale zanim przekroczyła próg, spojrzała za siebie. Kościotrupy i nieumarli wojownicy zniknęli, Annabeth rozmawiała z Clarisse, a obozowicze w grupkach dyskutowali o tym, co się wydarzyło.
Dojrzała też coś, co chyba umknęło uwadze innych. Na szczycie Wzgórza Herosów stała ubrana na czarno postać.
Annie nie widziała jej dokładnie, ale mogła przysiąc, że był to Nico di Angelo. To on przywołał tych przerażających nieumarłych wojowników.
- Przepraszam! - powtórzyła po raz setny Lucy.
- Ale nas nie musisz przepraszać. Mają cię teraz za rozpieszczoną dziewczynę ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie. - westchnęła Annabeth.
Siedzieli w pustej jadalni. Było już dość późno i większość obozowiczów udała się na spoczynek, więc nikt im nie przeszkadzał.
Lucy powiedziała im, dlaczego zadzierała z Clarisse. Annabeth chyba się ostatecznie do niej przekonała, ale zachowywała lekki dystans, Percy zaproponował jej wspólne pływanie po zatoce, tylko Piper milczała. Annie osobiście polubiła dziewczynę. Ładnie się uśmiechała, była szczera i nie żartowała sobie z niej. Tyle jej wystarczyło.
Zapanowała cisza.
- Gdzie jest Leo? - spytała nagle Piper.
- O cholera! - zaklęła Annabeth. - Myślałam, że skoczył na chwilę do swojego domku, a potem... zapomniałam o nim!
- Pójdę go poszukać - zaproponowała Lucy, podnosząc się.
- Nie - zaprotestowała Annabeth. Teraz, gdy stały tuż obok siebie, Annie mogła zobaczyć, jak bardzo się różnią. Lucy była niższa, drobniejsza i zupełnie nie wyglądała na dziecko Ateny. Gdyby nie to, że Annie je znała, w życiu by nie powiedziała, że są siostrami. Nawet charaktery miały inne. - Zasiedzieliśmy się, wracamy do domków. Leo pojawi się jutro na śniadaniu, mogę się o to założyć.
Annie pożegnała się grzecznie ze wszystkimi i pobiegła do swojego domku. Wślizgnęła się szybko do swojego łóżka i od razu zasnęła. Nie wiedziała jeszcze, że, w przeciwieństwie do niej, kilku herosom przyśnią się coś ważnego...
Był sam w lesie. Bujne liście rzucały cień na okolicę, więc panował półmrok.
- Haloo...?! - zawołał.
Nikt mu nie odpowiedział. Postanowił iść dalej sam. Zapalił też kule ognia na swojej dłoni.
Po chwili zaczął poznawać okolicę. Była to ta sama wyspa, na której razem z Hazel spotkali Narcyza i...
- Co tak długo? - usłyszał znajomy, skrzeczący głos.
Obrócił się powoli i ujrzał swoją ciocię Rose. Nagle jej wizerunek zaczął się rozmywać i przed Leo stanęła kobieta w glanach, czarnych ciuchach i rozczochranych włosach. Za nią warczał podniszczony motor.
- Nemezis - mruknął Leo.
Nie lubił tej bogini. Owszem, dała mu ciasteczko z wróżbą, dzięki któremu uratował Hazel i Franka, ale powiedziała mu też, że zawsze będzie siódmym kołem. W dodatku sam tytuł "bogini zemsty" nie brzmiał zachęcająco.
- Nie cieszysz się, że znów się spotykamy? - cmoknęła z dezaprobatą.
- Gdzie są twoje ciasteczka? - zignorował jej pytanie.
- Ostatnio spadło zapotrzebowanie i mam chwile wolnego - westchnęła. - Ale dosyć luźnych gadek, nie po to cię tu wezwałam. Przejdę do rzeczy - upomniała się o ciebie Temida.
- Kto? Artemida? Przecież tylko dziewczyny mogą być łowczyniami!
- Nie, TEMIDA - zza jego pleców rozległ się nieznany mu głos. - Bogini sprawiedliwości.
W kierunku Nemezis kroczyła ubrana w prostą, białą szatę przewiązaną pasem z onyksów i czarny płaszcz podróżny kobieta o ciemnych oczach i prostych, sięgających bioder czekoladowych włosach. W prawej dłoni trzymała czarną kopertówkę. Była przepiękna i jednocześnie tajemnicza.
- Eeee... - Leo był zaskoczony - Nie powinnaś mieć przewiązanych oczu i mieć tej swojej wagi?
- Och! Głupia komercja! - westchnęła Temida. - Zrozum, to jest tylko taki image. Żeby mnie rozpoznawali na posągach. Owszem, kiedyś tak osądzałam. Ale wiesz, teraz ta technologia wszystko robi za mnie! Tylko wgrałam wytyczne i mam wolne. Czyż to nie jest cudowne?!
- Noo... - Leo czuł się dziwnie. Temida była bardzo miła, serdeczna, ale przecież sprawiedliwość bywa też mroczna. Zapytał się ją o to:
- Moje oblicze zależy od tego, z jaką nowina przychodzę. Uwierz, nie chcesz poznać złej strony sprawiedliwości. Masz szczęście, do ciebie przyszłam w tej dobrej postaci - uśmiechnęła się.
- Chce przez to powiedzieć, że w twoim życiu było za dużo smutków, złamanego serca, upokorzeń i tym podobnych - skrzywiła się Nemezis.
- Dokładnie! - Temida klasnęła w dłonie. - Chyba nie chcesz być dalej siódmym kołem, prawda?
Leo wytrzeszczył oczy.
- Eee... Ten... No... Nie! - zdołał wyjąkać.
- No to nie będziesz! - Temida uśmiechnęła się szeroko. - Postaraj się, a znajdziesz dziewczynę i będziesz akceptowany - to powiedziawszy, zniknęła.
Leo czuł, że sam też powoli się rozpływa. Zanim wszystko zamieniło się w pustkę, usłyszał jeszcze słowa Nemezis:
- Ale zakończenie tej historii może cię nie zadowolić...
Lucy
Była z powrotem małym dzieckiem. Leżała w złotej kołysce, ssała kciuk, a nad nią pochylał się cały zastęp bogów olimpijskich.
- Śliczna po wujku - stwierdził idealnie zbudowany złotowłosy bóg.
- Oby nie miała po tobie skromności - mruknęła stojąca obok niego dziewczyna, na oko trzynastoletnia. Miała rude włosy i była ubrana w srebrny strój myśliwski.
- Oby nie zdradzała przez to swojej drugiej połówki jak to robią niektórzy obecni na tej sali... - powiedziała srebrnowłosa kobieta. Wyróżniała się misternie wykonaną fryzurą i wpiętymi dla ozdoby pawimi piórami.
- Jakie zdrady?! - oburzył się potężny mężczyzna. W dłoni dzierżył ogromny piorun.
- Jaka druga połówka?! - sprzeciwiła się poważna blondynka. - Moja córka będzie miała ważniejsze sprawy na głowie niż romansowanie!
- Ateno! Miłość jest bardzo ważna w życiu! - sprzeciwiła się nieziemska piękność.
- Nie oddałam nikomu mojego serca i jakoś żyję - odparła ostro bogini mądrości.
- Cisza! - ryknął odziany w czerń bóg.
- Cicho! Wystraszysz ją! - upomniała go Atena.
- Hades ma rację - powiedział Zeus - Zebraliśmy się tu w pewnej sprawie. Uznajemy pomysł Ateny?
- Nie! - sprzeciwił się stojący na uboczu bóg. Wyglądał jak oficer amerykańskiej armii. - Dzieciaki stracą szacunek dla swoich boskich rodziców.
- Ale ja nie mam zamiaru słuchać narzekań moich dzieci, które twierdzą, że pomimo tego, że modliły się do mnie o szczęśliwy przebieg ich misji, coś poszło nie tak. Dlaczego? Bo nie powiedziałam szanownemu wujkowi Posejdonowi, żeby nie denerwował się za bardzo i nie rozpętywał sztormów! Myślicie, że mam czas na podobne pogaduszki? - oznajmiła oburzona Atena.
- To nie mój problem - bóg mórz wzruszył ramionami.
- Tak, bo ty nie możesz mieć śmiertelnych dzieci.
- Ateno!
- Dobrze, już dobrze! Bynajmniej, ona mogłaby się tym wszystkim zająć.
- Ale kim dokładniej by była? - zapytał się Zeus.
Scena nagle się zmieniła. Ośmioletnia Lucy stała przerażona pośrodku jednej z pustych komnat Olimpu. W rączce trzymała kurczowo swój mały tobołek.
Wtem do sali weszła Atena. Zapaliła jedną z pochodni, kucnęła obok przerażonej Lucy i objęła ją mocno. Długo trwały w tym pożegnalnym uścisku, jednak wreszcie bogini puściła dziewczynkę.
- To nie tak miało być... - szepnęła - Kronos powrócił i tutaj nie jesteś bezpieczna.
- Gdzie w takim razie mnie wysyłasz?
- Do twojego ojca.
Po policzku Lucy spłynęła łza. Strąciła ją szybko grzbietem dłoni.
- Powiedz Annabeth, że musi być silna - szepnęła - I Percy'emu też.
Atena nie odpowiedziała. Machnęła tylko ręką i podmuch ciepłego wiatru uniósł Lucy w powietrze. Po chwili była już daleko od Olimpu.
Nico
Nico śniła się Bianca. Ich wspólne chwile pełne radości, ale też te smutniejsze momenty. Gdy jego siostra składała przysięgę wierności Artemidzie i zostawiła go samego by wyruszyć na misje, z której miała już nie wrócić.
Czyli zwyczajne, spokojne sny.
Pomijając jedną niepokojącą rzecz. Później pojawiły się obrazy, których Nico nigdy wcześniej nie widział. Był też pewny, że nie dotyczyły one misji, podczas której Bianca zginęła. Dziewczyna przepychała się pomiędzy duchami zmarłych i wreszcie udało jej się wybiec przez wielkie, otwarte wrota. Potem chowała się po całym kraju przed Tanatosem, który szukał zbiegłych z Hadesu dusz.
Bianca uciekła z Hadesu, gdy Wrota Śmierci były otwarte. A Lucy ją znajdzie.