sobota, 19 października 2013

Rozdział II - Przesłuchanie w porannym słońcu

LUCY
Te dwie strzały wypuściła zupełnie odruchowo. Zobaczyła tego piekielnego psa i nagle wstąpiła w nią ta głupia druga natura. Lucy nienawidziła tego stanu, który zawsze się pojawiał podczas bójek. Pragnienie zemsty i agresja zalewały ją całą, jakby nie była sobą. Liczyła się tylko walka i wygrana, zranienie przeciwnika.
Oczywiście, wtedy też nie mogło być inaczej. Wyciągnęła z pochwy miecz i bez zastanowienia ruszyła na blondynkę, która próbowała pomóc postrzelonemu chłopakowi. Lucy czuła się tak, jakby ktoś kontrolował jej umysł, ale nic nie mogła na to poradzić. Cząstka świadomości podpowiadała jej, że to Percy, Annabeth, Piper i Leo - herosi, o których opowiadał jej Sam. Niestety, nie mogła nic poradzić na to, że w nagle to ona była narzędziem dla miecza, a nie odwrotnie.
- No chodźcie, zabawimy się - syknęła. "Co ja robię?! To nie jestem ja!" - pomyślała Lucy.
Blondynka, Annabeth, która właśnie wyjęła strzałę z ramienia Percy'ego i nakarmiła go dziwną tabletką, wstała i wyjęła z pochwy sztylet.
- Piper, demony? - spytała z nienaturalnym spokojem.
Dziewczyna o indiańskich rysach pokręciła przecząco głową.
- Kolejna obłąkana - westchnęła blondynka - Musimy pogadać z Chejronem.
- Ten głupi konik wam nie pomoże - warknęła Lucy.
Annabeth podeszła bliżej niej, celując sztyletem w jej klatkę piersiową.
- Głupi konik? To jest CENTAUR! - powiedziała - Kim ty właściwie jesteś?
Część Lucy chciała powiedzieć blondynce wszystko - o swoim dzieciństwie, dziwnych wypadkach oraz spotkaniu Sama. Wtedy z pewnością poznałaby ją i zaprowadziła do kierownika Obozu.
Oczywiście, odezwała się ta druga natura.
- Hmm... Może rzeczywiście jednym z obłąkanych? Nic ci do tego, blondi - fuknęła.
- Zabijmy ją - wtrąciła się Piper.
- Dlaczego? Jest ładna - odezwał się Leo. Dopiero wtedy Lucy zwróciła na niego większą uwagę i... zachwyciła się nim. Miał takie cudowne włosy i uśmiech, w dodatku sprawiał wrażenie dowcipnego i radosnego. Wtem uświadomiła sobie, że tak samo wyglądał chłopak z jej snu.
Nagle druga natura Lucy ustąpiła, jakby to Leo ją przepędził. Dziewczyna zrozumiała, co narobiła. "Pięknie" - switowała w myślach.
- Valez, ogarnij się - westchnęła Annabeth - Zaatakowała nas, postrzeliła Percy'ego i Panią O'Leary, a ty chcesz ją ułaskawić, bo jest piękna?
- Ann, nic mi nie jest - wtrącił się syn Posejdona.
- Glonomóżdżku, leż cicho, nie pomagasz - powiedziała Annabeth. - Piper, co o tym wszystkim myślisz?
- Obłąkana. Jak nic.
Lucy była pewna, że nie jest obłąkana. Ewentualnie obłędnie zauroczona Leonem, ale chyba nie o to chodziło Annabeth.
- Niee... - powiedziała Lucy.
- Nie? Przestajesz chojraczyć? - Annabeth podparła się rękoma pod boki.
- Daj jej spokój! - krzyknął Leo.
Blondynka zgromiła go wzrokiem.
- Ty się lepiej Valdez nie odzywaj, bo wyjdzie tak, jak w zeszłym roku w Obozie Jupiter. Wszystko popsułeś.
Lucy zrobiło się żal tego chłopaka, który poczerwieniał ze wstydu i zacisnął pięści. Chciała go przytulić i pocieszyć.
Annabeth odwróciła się w kierunku Percy'ego.
- Zabijamy? Wiesz, że tego nie lubię, ale chyba jest obłąkana, więc...
- Zobaczcie! - krzyknęła nagle Piper - Uznana!
Lucy przypomniało się, jak Sam mówił o uznawaniu. Oznaczało to, że jej boski rodzic uznał herosa za swoje dziecko. Dziewczyna miała skrytą nadzieję, że jej matką nie okaże się bogini wiecznych porażek i żałosności.
- Och.. - jęknęła Annabeth.
- Co?! - zdziwił się Percy.
- Nie... - mruknęła Piper.
- A ja myślałem, że Afrodyta - Leo pokręcił głową z niedowierzaniem. Czyli matką Lucy nie była bogini miłości. Mogła się tego spodziewać.
- Co się tak na mnie patrzycie, jakbyście zobaczyli ducha?
- Chyba jednak będziesz żyła - odparła Annabeth.
- Dlaczego? - Lucy starała się, aby głos jej nie zadrżał.
- Bo jesteś moją siostrą.

LEO
Leo spodziewał się wszystkiego. Oprócz tego, że zakocha się w dziewczynie, która chciała ich zabić.
Spodziewał się, że do Percy'ego i Pani O'Leary strzelał jakiś idiota z domku Apolina albo, Zeusie broń, Kupidryn. Leo strasznie się zdziwił, gdy zobaczył chudą dziewczynę, na oko czternastoletnią, mniej - więcej jego wzrostu. Miała ona długie, srebrzystobiałe włosy, które niezwykle wyglądały w brasku poranka. Jednak to nie niezwykłe włosy najbardziej zachwyciły Leona, lecz oczy nieznajomej. W rankingu Najniezwyklejsze oczy świata pobiłyby nawet oczy dzieci Afrodyty, bo nie zmieniały koloru - one były wielokolorowe. Poczynając od szarej prawej części prawej tęczówki były niebieskie, zielone, piwne, brązowe, a na czarnym w skrawku lewego oka kończąc.
Zrobiła na nim wrażenie także swoją postawą. Osoba, która przeciwstawiała się Annabeth, musiała być głupia albo odważna. Leo lubił odważne dziewczyny. Dlatego się za nią wstawił.
Lecz to i tak nic w porównaniu z szokiem, jakiego doznał, gdy nad głową nieznajomej pojawiła się sowa - symbol Ateny. W tym momencie wszystkie jego wizje rozpadł się jak Festus dwa lata temu. Dzieciaki Ateny były niedostępne i nie miały czasu na takie głupstwa jak randkowanie, więc jego szanse spadały prawie do zera. Biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej żadna dziewczyna go nie chciała, mógł liczyć na -150% zainteresowanie swoją osobą. Czy boskim rodzicem tej dziewczyny nie mogła być Afrodyta? Albo chociaż Apollo?
Najwyraźniej nie tylko jego zadziwił nagły zwrot akcji. Nieznajoma zmróżyła oczy i wpatrywała się w Annabeth, która natomiast przyglądała się jej, Piper stała z otwartymi ustami, a Percy wodził wzrokiem od swojej dziewczyny do jej siostry. Panowała cisza, a znak znikał powoli znad głowy nowej obozowiczki.
- Ekhem... - Leo postanowił przerwać ciszę - Może się chociaż przedstawisz? - wydukał. "Pięknie, brawo, robisz z siebie błazna" - pomyślał.
- Łucja Wissenschaft. Ale możecie na mnie mówić Lucy - uśmiechnęła się delikatnie.
- L...ucja? - Annebath z trudem wymówiła imę siostry. Nagle na jej twarz przybrała zaskoczony wyraz - Nie jesteś z Ameryki!?
- Jestem z Polski - przyznała.
- Niemożliwe! - Piper powiedziała to, co wszyscy mieli na końcu języka.
- Ja... - zaczęła Lucy, jednak Percy jej przerwał.
- Annabeth...
- Nie teraz Glonomóżdżku, nie widzisz, że właście dowiadujemy się bardzo ważnych rzeczy!? - ofukała go blondynka, po czym dodała już spokojniej - Kontunuuj, Lucy.
- Ja nie wiem, jak to jest możliwe. Ojciec szerokim łukiem omijał temat początków mojego życia i matki - przyznała.
Leo zrobiło się żal dziewczyny.
- Żaden heros nie ma łatwego i szczęśliwego dzieciństwa - uśmiechnął się szeroko - Ale niektóre osoby sprawiają, że dalsze życie może być piękne.
- Valdez... - Annabeth przewróciła oczami
- No co!
Nagle Leo usłyszał tłumiony chichot. To Lucy się śmiała! Pomyślał, że to dobry pierwszy krok. Chyba, że śmiała się z jego głupoty.
- Ale jak to możliwe... - Annabeth myślała gorączkowo - Przecież Cywilizacja Zachodnia przeniosła się do USA... Nie...
- Ann... - zaczął Percy.
- Cicho! Przecież myślę!
Tak więc zapadła cisza, przerwyana tylko pomrukiwaniami Annabeth.
Piper wyjęła spod togi Zwierciadło i zaczęła się w nie wpatrywać. Najwyraźniej zobaczyła coś niepokojącego, bo zrobiła się blada (na tyle, ile można przy jej karnacji) i pośpiesznie schowała sztylet do pochwy.
Leo przeniósł wzrok na Lucy i ze dumieniem stwierdził, że ona też mu się przygląda.
- Jestem aż tak interesujący? - zagadnął, podchodząc bliżej.
- Po prostu poznaję przyszłych współmieszkańców obozu - wzruszyła ramionami - Leo Valdez, prawda?
Leo zdziwił się, że Lucy wie, jak się nazywa. Czyżby czytała w myślach...?
- We własnej osobie - uśmiechnął się i skłonił nisko.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Mieliście być cicho! - krzyknęła Annabeth.
- Już, przepraszamy, Pani Władzo - szybko powiedział Leo.
- Dobra, chyba i tak nic nie wykombinuję - westchnęła i zwróciła się do Lucy - Musimy dowiedzieć się więcej dowiedzieć o twoim pochodzeniu. To nie lada zagadka...
- ANNABETH! - krzyknął Percy.
- Co...! - urwała - Och, Glonomóżdżku, zapomniałam o twoim ramieniu! Dałam ci tylko anbrozję... Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Ann, próbowałem, ale mnie nie słuchałaś!
- Tak? Przepraszam! - odpowiedziała - Mam pomysł! Pójdziemy do Wielkiego Domu - medycy od Apolla zajmą się ramieniem Percy'ego, a ja porozmawiam z Chejorem. Ok? -
Wszyscy wydali pomróki aprobaty
- A co z Panią O'Leary? - zapytał zatroskany Percy.
- Jak widzisz, uciekła. Damy znać Nicowi, to się nią zajmie - odpowiedziała Annabeth - Wszystko jasne? No to w drogę! A, Leo piluj na wszelki wypadek Lucy. Lepiej dmuchać na zimne - uśmiechnęła się lekko.
Jej siostra przygryzła wargę i spuściła wzrok. Leo doskonale wiedział, co czuła. Klepnął ją w ramię.
- Wyluzuj. Zawsze mogę cię obronić - wyszczerzył zęby.
- Nie wątpię - Lucy posłała mu nieśmiały uśmiech i zaczęli schodzić z Wzgórza Herosów. Było przepięknie.

~*~*~*~*~
Taaa daa! :D
Mam nadzieję, że się podoba :)
Dziękuję Merr, Alegz, Liwii, Falenty, Agnieszcze, Mai, Klaudii i reszcze herosòw z grupy Dom Hadesa :3 Kocham Was <3
W komentarzach proszę pisać wszelkie uwagi dotyczące stylu, błędów itp. Dzięki temu kolejne rozdziały będą dla Was lepsze :)
Do zobaczenia za dwa tygodnie! :D

PS No nie mogę z tego arta *...*

wtorek, 15 października 2013

OGŁOSZENIE PARAFIALNE!

W związku z tym, że weekend spędziłam poza domem (konsultacje Kadry Wojewódzkiej w siatkówkę), rozdział ukaże się trochę później, niż planowałam. Miał być dzisiaj, bo chcę dodawać posty raz na 2 tygodnie :)

Przepraszam i pozdrawiam :D
Oliwka
Łapcie na poprawę humoru :3

środa, 2 października 2013

Rozdział I - Niespodziewane spotkanie

LUCY (ŁUCJA)
Każdy z nas w młodości chciał zostać bohaterem. Także Lucy. Jednak gdy walczyła już z kilkoma potworami, wcale nie uważała tego za zabawne...
Wszystko zaczęło się, gdy razem z Samuel'em wylądowali na lotnisku w Nowym Jorku. Co chwilę mijali cyklopów (chociaż z początku Lucy nie wierzyła własnym oczom), a gdy doszli do nadbrzeża, ujrzała przedziwne stworzenia - konie z rybimi ogonami. "Hipokampy" - jak je nazwał Sam. Siedzieli wtedy razem na ławce, jedli hamburgery z McDonalda i wpatrywali się w zachodzące słońce. "Jutro dotrzemy do domu. Będziesz bezpieczna, Lu" - zapewniał ją.
Teraz, zaledwie dwa dni później, szczerze w to wątpiła. Sam nie żył, tak samo jak dwa piekielne ogary, minotaur, trzy cyklopy oraz kilku satyrów. Lucy zastanawiała się, co jeszcze ją czeka oraz kiedy skończy się ten koszmar. Sam powiedział jej, że jest półbogiem (coś jak Herakles) i musi trafić do Obozu Herosów. Gdy zginął, bezskutecznie wypatrywała jakiegoś kierunkowskazu do tego obozu, jednak znalazła tylko kolejnych satyrów. Księżyc był już wysoko na niebie, gdy potwornie zmęczona Lucy wyciągnęła miecz z truchła cyklopa.
 - Czwarty - mruknęła - Chyba należy mi się jakaś odznaka "Mistrz w zabijaniu cyklopów".
Wtem zauważyła kątem oka jakiś błysk. Odwróciła się w tamtym kierunku i na szczycie wzgórza ujrzała smoka owiniętego wokół pnia drzewa, na którym pobłyskiwało coś złotego. Wtedy przypomniała sobie słowa Sama: "Wypatruj smoka na szczycie wzgórza". Zebrała resztki siły i pobiegła w kierunku wielkiego gada, który na jej widok wypuścił obłok pary z nozdrzy. Wyczerpana, usiadła i oparła się o bok zwierzęcia. Siedziała tak chwilę, łapiąc oddech i gładząc gada po pysku.
Czuła się bezpiecznie, więc zaczęła się zastanawiać, czy wczorajsza sztuczka dzisiaj też jej się uda. Skupiła swoje myśli wokół wszystkiego, co kojarzyło jej się z ogniem - ciepła, poczucia bezpieczeństwa, światła. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, ujrzała ognisko, które paliło się zaledwie metr od niej. Uśmiechnęła się i ułożyła się obok smoka, który mruknął z roskoszą, jakby taki taki stan rzeczy mu odpowiadał.
Lucy wpatrywała się w tańczące płomienie i nagle wszystkie wspomnienia zaczęły jej przelatywać przed oczyma. Przypomniała sobie, jak występowała w roli księżniczki w przedszkolu. Jak urodził się Daniel - jej mały braciszek i jak uratowała go przed jadowitym wężem. Moment, w którym przekroczyła próg swojej pierwszej szkoły, a potem siedmiu kolejnych. Pierwsze wyzwiska ze strony innych uczniów. Kłótnię z rodzicami o brak zdjęć z dzieciństwa; "Nie mieliśmy aparatu" - tłumaczyli się. Jak złamana ręka zrosła się w jeden dzień. Przypomniało się jej także te smutne rzeczy. Chwilę, gdy otrzymała pierwszą nagrodę w konkursie artystycznym, a rodzice nawet się nie kwapili, by pogratulować jej przy innych, jakby się wstydzili. Dzień, w którym okazało się, że żadna nerka od dawcy nie będzie odpowiednia, bo ma bardzo dziwną krew, komórki i kiepską tolerancję innych. Pierwsze wywalenie ze szkoły, za odmienność. Drugie za pobicie chłopaka, który ją wyzywał. Kilka kolejnych za dziwne wypadki, za które została obarczona winą. Ucieczkę z domu.
Przypomniał jej się dzień, w którym spotkała Samuela. Było to zaledwie cztery dni temu. Cztery dni, które teraz były dla niej tak odległe jak Bitwa pod Grunwaldem. Wracała z zakończenia roku szkolnego w kiepskim nastroju, ponieważ nie zdała do drugiej klasy gimnazjum. Ocena inna niż pała bądź dwója widniała tylko przy WF-ie, plastyce i muzyce. Wtem w zamyśleniu wpadła na około 16-letniego chłopaka o szerokim uśmiechu, krótkich ciemnych włosach i roześmianych zielonych oczach.
- Wreszcie cię znalazłem - wyszczerzył zęby w ten uroczy sposób, który później pokochała - Jestem Samuel Kayne, syn Apolla. Jak leci? Wiesz, nasz samolot odlatuje za trzy godziny, więc szybko idź się przebrać. I spakuj się - rzucił jej czarną torbę -nerkę. Mówił tak szybko, że Lucy ledwo co go rozumiała.
- Co ty pleciesz?! - zdziwiła się
- Oj, no chodź. Uciekniesz stąd, zaczniesz nowe życie!
Lucy nie sprzeciwiła mu się, perspektywa wyjazdu z Polski (nawet z nieznajomym Samem) wydawała jej się zbyt piękna. Kayne nawijał przez całą drogę do domu, gdy się pakowała (okazało się, że do nerki w magiczny sposób wszystko się mieści) w czasie podróży na lotnisko i gdy już byli w samolocie i lecieli do Nowego Yorku. Lucy wciąż nie wierzyła, że to się dzieje na prawdę, a Sam dalej trajkotał jak najęty. O jego domu - Obozie Herosów, codziennym życiu półbogów i ich misjach, a nawet zapoznał ją z ostatnimi ważnymi wydarzeniami - wojną z Kronosem i walką z Gają. Dziewczyna opowiedziała także pokrótce o sobie. Gdy wylądowali w Nowym Jorku, Kayne pokazał jej miasto i jego ważnejsze miejsca, takie jak Empire State Building (ponąć znajduje się na nim Olimp) oraz Central Park, gdzie spędzili noc. Wtedy Lucy po raz pierwszy miała prawdziwe koszmary. Widziała nastolatkę o czarnych włosach, która była przykuta jak więzień do skały jakiejś jaskinii. Na jej czole lśniły kropelki potu; ręce miała skierowane w stronę ziemii, jakby starała się coś z niej wyciągnąć siłą woli.
- Dalej! - potężny głos odbijał się echem od ścian jaskinii - Inaczej złapiemy twojego brata, może on się nam na coś przyda...
Scena zmieniła się. Lucy stała na krawędzi Wielkiego Kanionu. W oddali było słychać brzdęk kutego żelaza. Kilka kroków dalej przycupnął mężczyzna ubrany w długi, czarny płaszcz. Jedną ręką kreślił coś na skrawku pergaminu, przypominającego mapę, w drugiej trzymał sztylet.
 - Nie uda wam się... Już ja o to zadbam... - mruczał - Bez niej się nie zjednoczycie...
Sen zmienił się. Stała spętana, otoczona przez grupkę wojowników. Ciskali w nią kamieniami, nacinali skórę mieczami. W oddali zobaczyła walącą się górę, z której spadały świetliste postacie.
 - Nie uda wam się... - w jej głowie rozległ się głęboki głos mężczyzny w czarnym płaszczu - Już ja o to zadbam...
Obudziła się wtedy z krzykiem. Sam uspokoił ją i przytulił. Opowiedziała mu swój sen. Chłopak zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego.
 - Musimy ruszać - oznajmił po chwili - Złapiemy taksówkę, to będziemy szybciej. Mam trochę pieniędzy.
Lucy skinęła głową i obróciła się, aby złożyć swój śpiwór. Wtem zobaczyła koło swoich rzeczy srebrny łuk i kołczan pełen strzał. Pokazała broń Samowi
 - Pewnie jedna z akcji Artemidy. Zaraz zacznie zasypywać cię folderami promującymi jej Łowczynie. Chyba możesz go używać - odparł po obejrzeniu podarku - A co do broni... - zaczął szperać w swoim wielkim turystycnym plecaku - ...mam dla ciebie to - wyciągnął z plecaka długą pochwę i wysunął z niej czarny miecz - Stygijskie żelazo. Wypróbuj.
Lucy chwyciła ostrze i zamachnęła się nim kilka razy. Było idealnie wyważone, jak przedłużenie jej ręki.
 - Przypnij pochwę do pasa - poradził. Dziewczynę zmartwił jego beznamiętny głos; coś musiało go martwić - Śmiertelnicy jej nie zobaczą.
Wsiedli do taksówki i Lucy stwierdziła, że USA wcale nie różni się znacząco od Polski - w godzinach szczytu stało się w tak samo dużych korkach. Wreszcie udało im się wjechać na drogę prowadzącą wprost do Long Island. Sam nic nie mówił, tylko wpatrywał się z nostalgią w widok za szybą. Lucy postanowiła przerwać milczenie i zadać pytanie, które dręczyło ją od czasu, aż się spotkali
- Sam... Skoro ty jesteś Amerykaninem, a ja mówię po polsku, to jak to się dzieje, że mnie rozumiesz, a w dodatku słyszę, jakbyś także mówił po polsku?
- Hmm... - Kayne zamyślił się - Pewnie to twój dar. Cokolwiek powiesz, inni usłyszą to w swoim języku, także odwrotnie. To może być podarek od...
Dziewczyna nie dowiedziała się, od kogo to mógł być prezent, ponieważ w tym samym momencie samochód wypadł z drogi pod wpływem uderzenia. Dachowali. Lucy odpięła się i spróbowała otworzyć drzwi. Udało jej się i wyszła na zewnątrz, cała poobijana. Coś chrupnęło jej w lewym nadgarstku, ale nie miała czasu się tym przejmować, bo wtem ujrzała najbardziej przerażający widok w całym swoim dotychczasowym życiu. Po jej prawej stronie stało dwóch cyklopów. Wyglądali ohydnie, odziani jedynie w brudne przepaski na biodrach oraz z naszyjnikami z ludzkich kości na szyi. Po lewej stronie dziewczyny, nad zmasakrowaną taksówką, górował trzeci jednooki. Swoją maczugę, przypominającą zmutowany kij bejsbolowy, uniósł wysoko nad głowę. Lucy chciała krzyknąć, żeby ostrzec Sama, ale nie zdążyła - broń cyklopa opadła na samochód, robiąc z niego wielki naleśnik. Krzyknęła przerażona. Jeden z wrogów ruszył w jej kierunku. W akcie desperacji nałożyła strzałę na cięciwę łuku, modląc się po cichu, aby trafiła w go. Wypuściła ją, a po chwili cyklop padł ze strzałą wbitą w serce i rozpłynął się w proch. Zwróciła się w kierunku drugiego cyklopa i jego także postrzeliła. Lewy nadgarstek niemiłosiernie bolał. Nagle trzeci z cyklopów rzucił się na nią z czymś, co chyba miało być okrzykiem bojowym. Trzecia strzała pomknęła w stronę piersi wroga, jednak Lucy nie oglądała się już za siebie. Zaczęła biec najszybciej, jak umiała. Gdy nie miała już siły, opadła na ziemię. I wtedy ich zobaczyła - satyra i wielkiego, czarnego psa w towarzystwie cyklopa trochę mniejszego od tych, które wcześniej zabiła. Od tamtej chwili miała ochotę zabić każdego piekielnego ogara i kozłonoga, którego napotka. Po krótkim odpoczynku wznowiła marsz - musiała odnaleźć Obóz Herosów. Wieczorem ze zdziwieniem stwierdziła, że nadgarstek już jej nie dokucza. Kolejnej nocy miała te same koszmary, jednak przyśniło jej się coś jeszcze - na oko siedemnastoletni chłopak o latynoskich rysach, potarganych ciemnych włosach i plamach od smaru na ubraniu. "Czekam" - powiedział.
Lucy nawet nie zorientowała się, kiedy zasnęła przy cieple ogniska.
***
Następnego dnia obudziło ją potężne "Hau!". Zerwała się na równe nogi i niewiele myśląc, wypuściła dwie strzały - jedna trafiła w wielkie czarne psisko, druga zraniła wysokiego czarnowłosego chłopaka.

LEO
Leo bardzo lubił rzymskie przyjęcia. Szczególnie rzymskie przyjęcia urodzinowe pretora - bohatera. Cała noc ucztowania, wspólnych tańców i pogawędek z pięknymi paniami.
Własnie wracali cieniem na grzbiecie Pani O'Leary do Obozu. Stanęli na szczycie wzgórza, koło Sosny Thalii i Leo zauważył nieznajomą dziewczynę leżącą koło smoka pilnującego ich domu. Wydawała się piękna w tych swoich srebrnych włosach, które wyglądały jakby przetopiła je ze srebra lub księżyca. Wydawała się też delikatną nimfą, dopóki nie zerwała się, gdy piekielny ogar szczeknął i nie wystrzeliła dwóch strzał, które trafiły Percy'ego i Panią O'Leary...

~*~*~*~*~
Tak oto zaczynam moje fan fiction :) Mam nadzieję, że zrobiłam dobre pierwsze wrażenie i że będziecie czytać moje wypociny ;)
Pozdrawiam
Firnen, córka Ateny