czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział IV - Dziwne rzeczy się dzieją

1. Dziękuje za wszystkie komentarze :* Są bardzo motywujące. DZIĘKUJĘ. <3
Nie mam czasu na nie wszystkie odpowiadać, więc z góry przepraszam. :>
2. Dla mojej Eller <3 Jest tutaj Elva, Arya, to już tylko jej brakuje. Ala, postaraj się, ona musi czytać Persiaka xD
LUCY
Zachowała się chamsko, wiedziała o tym. Nie powinna tak po prostu wybiec z Bunkra 9. nie powiedziawszy nawet miłego słowa, tylko klnąc pod nosem. Ale co mogła poradzić - wkurzyła się na Nico. No bo co mogła innego zrobić? Najpierw przychodzi w interesie, a chwilę później irytuje się o byle co. Idiota. Normalnie Lucy nazwałaby taką osobę rozpieszczonym bachorem, jednak Nico miał to coś... krył w sobie urazę, był pokrzywdzony przez los. A z pewnością nikt go nie rozpieszczał. Lucy pomyślała, że trzeba mu pomóc.
Dziewczyna skierowała swoje kroki w kierunku Szóstki. Powinna się przywitać i zaznajomić z rodzeństwem, w końcu spędzi w Obozie Herosów kilka ładnych lat. Postanowiła przynajmniej przez pewien czas nie zawracać sobie głowy Leo Valdezem i Nico di Angelo.
Wyszła z lasu i ujrzała najbardziej budujący widok - dziesiątki herosów wspinało się na plującą lawą, walczyło na mecze, pływało w jeziorze i oddawało się innym obozowym zajęciom. Lucy uśmiechnęła się. Poczuła więź łączącą ją z tymi dzieciakami, wieź, która jakby kazała jej się nimi opiekować. Dziewczyna skarciła siebie w myślach, bo było to z lekka dziwne.
Wtem poczuła, jak coś owija się w okół jej nogi. Spojrzała na swoją kostkę i ujrzała pnące się w górę winorośle. Spróbowała przerwać pnącza rękoma. Z początku nie chciały ustąpić, aż niespodziewanie nad dłońmi Lucy utworzyła się srebrna poświata, która zamieniła winorośl w pył. Zszokowana dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Nie potrafiła zrozumieć, co przed chwilą stało się z jej dłońmi. W pewnym momencie poczuła, że ktoś się jej przygląda. Podniosła wzrok i ujrzała czerwonego na twarzy mężczyznę ubranego w ohydną koszulę hawajską w tygrysie pasy, szorty koloru khaki, które uwydatniały jego nadwagę oraz rozwalające się sandały. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i ciekawość.
- Kolejny heros - mruknął, a po chwili namysłu dodał. - Zwracaj się do mnie Pan D.
Pan D. Lucy słyszała to już wcześniej, nie tylko z ust Sama... W jej głowie pojawiło się mgliste wspomnienie - grupka dzieciaków w pomarańczowych koszulkach, które stały na środku placu otoczonego monumentalnymi greckimi willami i misternie wykonanymi posągami i krzyczały rozradowane "Panie D.!". A Lucy zbliżała się do nich uśmiechnięta, ściskając swoją malutką rączką dłoń boga. Nie zwracała się do niego jak inne dzieciaki, mówiła mu po imieniu.
Otrząsnęła się. "To było bynajmniej dziwne" - pomyślała.
- Dionizosie, miło mi cię widzieć - uśmiechnęła się. W oczach boga pojawiła się iskierka...szczęścia?, która znikła tak nagle, jak się pojawiła. Twarz Pana D. znów przybrała typowy dla niego wyraz.
- To się jeszcze zobaczy - mruknął. 
- Rozmawiałeś z Annabeth? - Lucy odruchowo zwróciła się do niego na "ty".

- Nie. 
 - Bo? 
- Bo nie. 
- Chyba się nie dogadamy - westchnęła Lucy. - Mógłbyś mi chociaż wytłumaczyć, dlaczego zaatakowały mnie winorośle? 
- Mogłabyś mi wytłumaczyć, jak udało ci się je zerwać? - Pan D. odpowiedział pytaniem na pytanie. 
Lucy obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Domku numer 6. Nie usłyszała już jednak, jak Dionizos przeklina pod nosem swojego ojca, który kazał mu udawać niemiłego i nieznajomego... 
Dziewczyna zaczęła powoli robić listę "Osoby, którymi na razie mam się nie przejmować" - znaleźli się na niej Pan D. i Nico di Angelo. Stworzyła też drugą listę "O Boże, strasznie mi się podobasz, ale nic ci nie powiem, bo jesteś za bardzo zajebisty". Jedyna pozycja - Leo Valdez. Lucy westchnęła. Dlaczego to wszystko musi być takie dziwne? - pomyślała. 
 Gdy szła, zauważyła, że obozowicze dziwnie się na nią patrzą. Pomyślała, że to pewnie z powodu opłakanego wyglądu. Chociaż ostatni raz myła się ledwie wczoraj, pewnie zalatywało od niej na kilometr potem, ziemią i krwią cyklopów. Trzeba przyznać, że leśnie strumyki nie należą do najlepszych miejsc na kąpiel. No trudno - pomyślała dziewczyna - Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż kąpiel. 
W zamyśleniu wpadła na o wiele wyższą od siebie, napakowaną dziewczynę o krótko przystrzyżonych włosach i złowieszczym spojrzeniu. Wręcz biło od niej agresją, dumą oraz pewnością siebie. Przypominała Lucy jedną z tych zbuntowanych i groźnych dziewiętnastolatek, które znęcają się nad słabszymi, a potem zabierają im kasę. Będę chojraczyć - postanowiła w myślach dziewczyna. 
- Z DROGI MALUCHU! ŁAZIĆ NIE UMIESZ, CZY CO?! WIESZ W OGÓLE, KIM JA JESTEM?! - wydarła się napakowana dziewiętnastolatka, plując przy tym śliną. 
Lucy nieśpiesznie, wręcz z ignorancją otarła twarz i demonstracyjnie strzepnęła ciecz z dłoni. 
- Wiem kim jesteś - odparła spokojnie; starała się brzmieć pewnie i odnosić się lekceważąco w stosunku do swojej rozmówczyni. - Osobą, która stanęła mi drodze. 
- JA STANĘŁAM CI NA DRODZE?! JA?! JESTEM CLARISSE LA RUE! WSZYSCY SĄ TUTAJ MI PODPORZĄDKOWANI! - wydarła się. 
- Czyżby? - Lucy lekceważąco wpatrywała się w swoje paznokcie - Wydawało mi się, że dyrektorem jest Dionizos, a pomaga mu Chejron. 
- Słuchaj mała szmato! - wysyczała Clarisse - Jestem córką Aresa i takie kruszynki jak ty nie dorastają mi nawet do pięt - z każdym słowem co raz bardziej zbliżała swoją twarz do twarzy Lucy. 
- Małe jest piękne - córka Ateny wzruszyła ramionami, obróciła się na pięcie i zaczęła nieśpiesznie iść. Uznała, że lepiej nie doprowadzać Clarisse do szewskiej pasji. Wiedziała, że inni obozowicze przyglądają im się z ukrycia ciekawi rozowju sytuacji. Lucy słyszała nawet brzdęk przekazywanych z rąk do rąk monet. "Robią zakłady" - pomyślała. 
- Nie tak szybko pannisiu - warknęła córka boga wojny. 
- Co? - rzuciła Lucy nawet się nie odwracając. 
- Pojedynek. Ja przeciw tobie. Wszystkie chwyty dozowolone. Zobaczymy, czy dalej będziesz taka pewna siebie, gdy rozgniotę cię na kwaśne jabłko.
Dziewczyna przystanęła i powoli obróciła się w kierunku Clarisse. Szybko przeanalizowała sytuację. Gdyby odmówiła, stałaby się pośmiewiskiem. Zawiodłaby Atenę i tych herosów, którzy w tamtej chwili przyglądały się im. Była dla nich wzorem, przeciwstawiła się tyrance. Gdyby się wystraszyła, mogłaby równie dobrze wynieść się z Obozu Herosów i wrócić do domu. Zostawić tu Leo i innych herosów, którzy potrzebowali jej wsparcia. Olała zmęczenie i brak umiejętności walki. Mogła mieć nadzieję, że znów pojawi się ten bitewny szał. 
- Przyjmuję wyzwanie.

 ANNIE 
Annabeth spiorunowała ją wzrokiem. Annie miała ochotę zapaść się pod ziemię, zaszyć się w lesie w otoczeniu natury i uciec od tego spojrzenia. Zadawała sobie w myślach pytanie, dlaczego. Dlaczego to właśnie ona musiała powiedzieć Annabeth o zniknięciu Chejrona? Gdyby była na dworze, to pewnie wszystkie kwiaty w promieniu 10 metrów powiędłyby z powodu jej obecnego nastroju. 
- P-przeppraszzam - wyjąkała tłumiąc łzy. 
Annie nie wiedziała, dlaczego czuła się winna. Może dlatego, że to zazwyczaj bezpodstawine na nią ją zwalano. Annabeth przykucnęła obok niej. Z początku córka Demeter myślała, że zaraz oberwie i zostanie nazwana największą nieudacznicą świata. Czyli będzie tak, jak zwykle postępują inni. 
Jednak niespodziewanie Annabeth objęła ją ramieniem i przyciągnęła do siebie. 
- Annie - zaczęła miękkim, kojącym głosem. - To nie jest twoja wina. Nie przepraszaj - wyciągnęła z kieszeni husteczkę i podała ją dziewczynce. - Opowiedz mi tylko, jak do tego doszło. Proszę. 
Annie zawahała się. Spojrzała na swoją niezwykłą roślinkę i pomyślała, że musi wreszcie się wykazać, spełnić oczekiwania Demeter. Udowodnić, że jest coś warta i że nie jest tylko zakompleksioną ofiarą przemocy domowej. Pójdzie na misję, uratuje Chejrona... 
Łatwo pomyśleć, trudniej zrobić. Dziewczynka nie potrafiła wymówić tych słów. W głębi duszy czuła nikły płomień pewności siebie, jednak nieśmiałość zaczęła go skutecznie gasić. Jakby mały kwiatuszek, który nie może przebić się spośród cierni do Słońca. Wtedy Annie spojrzała na Annabeth - jej osobistą idolkę, wzór odwagi, poświęcenia i waleczności. Chciała być taka jak ona. "Mały krok - powiedz o tym" - pomyślała w celu motywacji. Przetarła oczy chusteczką i zaczęła mówić: 
- Jak dobrze wiesz, Chejron wyjechał niecały tydzień temu na Zlot Centaurów... - przerwała, ale Annabeth skinęła głową, aby kontynuowała. - ...ale dwa dni temu drzewa mi powiedziały, że naszego dyrektor się na nim nie pojawił - to była jedna z niezwykłych zdolności Annie - potrafiła rozmawiać z roślinami - Usłyszały rozmowy ptaków i podzieliły się ze mną tą informacją, a ja powiedziałam o tym Panu D. Nasz dyrektor zarządził, aby każdy wymyślił jakiś sposób na jego odnalezienie - tak właściwie to tylko napomniał o tym podczas ogniska, gdy wszyscy byli zajęci pałaszowaniem kiełbasek, ale Annie nie chciała mówić źle o bogu wina. Byłoby to niegrzeczne - Ja stworzyłam tę niezwykłą roślinkę, ale chyba nie powinnam się rozpowiadać na jej temat... Bynajmniej, nawet bogowie Olimpu nie są w stanie go znaleźć. To zadanie dla herosów - zawahała się i dodała cicho - Ja... Chciałabym wziąć udziać w tej misji. 
Annabeth wstała powoli i podeszła do okna. Przez kilka minut wpatrywała się w milczeniu w morze, aż w końcu wyszeptała: 
- Jak wtedy z Herą... - po czym dodała już głośniej - Dlaczego mi nie powiedzieliście? 
- P-pan D. nie chciał psuć wam zabawy... - Annie wiedziała, że była to kiepska wymówka dyrektora Obozu Herosów, ale co mogła poradzić. Była tylko prostym obozowiczem. 
- Niech go Tartar pochłonie! - krzyknęła zdenerwowana córka Ateny i opadła na krzesło. Zacisnęła pięści i przez chwilę uspakajała oddech. Gdy się uspokoiła, powiedziała - Annie Pitvicki, jesteś bardzo dzielna. Zrobiłaś co w twojej mocy, aby odnaleźć Chejrona. Wstawię się za tobą, abyś mogła wziąć udział w tej misji. 
 Dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało, ale w głębi duszy czuła, że popełniła błąd. "Ja na misji? Co mi głupiego strzeliło do głowy?!" - myślała. Owszem, chciała tego, ale były to tylko marzenia. Teraz nie mogła już odmówić, bo na kogo by wyszła w oczach Annabeth? Wychrypiała więc: 
- D-dziękuję. 
Córka Ateny przyglądała jej się bacznie przez chwilę, jakby wyczuła, że dziewczynka coś ukrywa. Po chwili wstała i gestem zachęciła Annie, by zrobiła to samo. - Chodź, zapoznam cię z moją nową siostrą. 
Córka Demeter wyjrzała za okno:
- Z tą, która zaraz będzie walczyła z C-Clari-sse? 
- CO?! - Annabeth spojrzała we wskazanym kierunku. Jakieś 200 metrów od Wielkiego Domu obozowicze ustawili się w półkolu wokół dwóch postaci. Nawet z tej odległości rozpoznała Lucy i Clarisse - Tak, z nią... Jest albo głupia albo ma jakiś sprytny plan. A może... Nie... No nie ważne, chodźmy przemówić jej do rozsądku.  


sobota, 9 listopada 2013

Rozdział III - Nico, Annie i zmutowane roslinki


Określenie "Tak bardzo brak weny" jest chyba odpowiednie... No ale cóż, enjoy!
Dla mojej korektorki Emilii i wszystkich Ani xD
PS W górnych zakładkach dodałam "Opis rodem tych Riordana" :)

LEO
- A to jest twój nowy dom - Leo z tryumfalnym uśmiechem wskazał na piękną, szarą i misternie wykonaną budowlę z wizerunkiem sowy nad drzwiami - Domek nr 6. Annabeth stawiała opory i nie chciała wtajemniczać Lucy w obozowe życie (obce pochodzenie i dziwne odruchy bitewne nie dawały jej spokoju), ale na szczęście Percy poparł pomysł Leona. Dzięki temu dziewczyna zobaczyła już strzelającą lawą ścianę wspinaczkową, strzelnicę, arenę treningową i domki. Po drodze wstąpili do jadalni, gdzie obozowicze jedli śniadanie. Leo był wpradzie najedzony po przyjęciu urodzinowym Jasona, ale pomyślał, że dziewczyna może być głodna. Kilka osób przyglądało się z zaciekawieniem Lucy, a jeden z  synów Afrodyty puścił do niej oko, więc Leo niby w zamyśleniu nadmienił, że ma władzę nad ogniem. Wszyscy jak jeden mąż wrócili do swoich zajęć. "Czują respekt, ustępują mi dziewczyny" - pomyślał wtedy . "Albo wiedzą, że i tak ci się nie uda" - dodał cichy głosik w jego głowie.
Leo był zdziwiony, że dziewczyna tyle wie o obozowym życiu. Nie zaskoczył jej widok pól truskawek ("To dzięki Dionizosowi, dyrektorowi tego obozu"), satyrów uganiających się za nimfami ("Ale oni głupi. Przecież i tak zamienią się w drzewa, zanim je pocałują") ani jaskini Rachel ("Szkoda, że jej nie ma"). W dodatku Leo nie mógł się pozbyć wrażenia, że dzewczyna jest jakby nieobecna i strasznie zdystansowana. Czyżby ją odrażał? Zniechęcał? Mniejsza o to. I tak nie poderwie żadnej dziewczyny, tym bardziej córki Ateny. 
Teraz, gdy stali już pod Szóstką, ogarnęły go jeszcze większe wątpliwości, gdy dziewczyna szepnęła:
- Nie chcę tam wchodzić.
Leo wahał się tylko przez chwilę. Myślał o tym od czasu, jak został z nią sam na sam. Przecież znała życie obozowe (może istniała jakaś strona poradnik-zycia-obozowego.olimp.net?), film istrukta..owy nie był jej potrzebny... Podjął decyzję.
- Chodź - pociągnął Lucy w stronę lasu. Dobrze, że inni obozowicze byli w pawilonie jadalnym. Co mogliby sobie pomyśleć?
- Dokąd idziemy?! - krzyknęła w biegu Lucy i spojrzała na niego przenikliwie.
- Biuro podróży Valdez Tour oferuje szanownej pani darmowe atrakcje dla VIP-ów - Leo uśmiechnął się zawadiacko. 
- Pamiętaj, że mam broń. A ty nie - powiedziała.
Po kilku minutach biegu dotarli do celu - ogromnej lecz nie za pięknej konstrukcji stojącej w środku lasu. Leo użył ognia i drzwi Bunkra 9. stanęły przed nimi otworem.
- Zapraszam szanowną panią do wnętrza najlepszego miejsca w całym obozie - może to "najlepszego" nie było dobrze  sprecyzowanym określeniem. Powinien dodać "dla niego". Jako syn Hefajsota uwielbiał takie miejsca. 
Na szczęście Lucy (o dziwo!) podzieliła jego entuzjazm:
- TY to zbudowałeś?! O mój Boże, to miejsce jest niesamowite! Mogłabym ulepszyć moje strzały!
- Eee... Serio ci się podoba?! - Leo był szczerze zaskoczony. Zazwyczaj tylko dzieci Hefajstosa dostrzegały potencjał i niezwykłość tego miejsca. 
- No pewnie! To tutaj zbudowałeś Argo II, prawda? - podniecona Lucy chodziła od jednego stolika do drugiego, przeglądała jego projekty i prototypy. Leo stwierdził, że to było dziwne. Bardzo dziwne. Po pierwsze - to była dziewczyna. Po drugie - córka Ateny. Dzieci bogini mądrości fascynowały się naukami ścisłymi, były profesorami i doktorami na uniwersytetach, ale nawet Annabeth nie interesowała się zanadto Bunkrem 9. i jego projektami. A oto pojawia się śliczna córka Ateny, która podnieca się maszynami i potrafi walczyć. Czego chcieć więcej?
Pozostawała tylko nie dająca Leonowi spokoju trzecia kwestia:
- Skąd wiedziałaś o Argo II? - wypalił - I o całym życiu obozowym, walką z Gają... o mnie? - naszły go wątpliwości. Może Annabeth miała rację z tym obłąkaniem...?
- Nie ważne - odparła znad notatek.
Jak to "Nie ważne"?! Leo nie potrafił tego zrozumieć. "No jak?! Przecież nie można o tym przeczytaćw internecie! Może spotkała satyra?" - takie myśli krążyły Leo po głowie.
- Dziewczyna, którą do Obozu mieli przyprowadzić bracia Hood i Sam od Apolla... Nie dziwię się, że nic nie wiesz. To miała być tajn misja. Nawet Annabeth nic nie wiedziała - zza pleców Leo dobiegł głos osoby, którą najmniej chciałby teraz widzieć.
- To skąd to wiesz? - starał się nie okazywać nerwów. Spojrzał na Lucy, która wpatrywała się w przybysza znad stosu projektów.
- Wciąż zapominasz, Valdez, że ja jestem inny - odparł Nico di Angelo - Mnie nie obowiązują obozowe zasady i tajemnice. 
 - A co cię ona interesuje? - zapytał Leo z nutą złośliwości w głosie. Nie ufał temu chłopakowi, a to, że interesował się Lucy nie wróżyło nic dobrego. 
- Nie twoja sprawa - mruknął i podszedł do Lucy - Cieszę się, że mimo wszystko nie umiesz tak celnie strzelać. 
- di Angelo - mruknęła dziewczyna - Miałam nadzieję, że nie spotkamy się tak szybko. 
- Jestem aż tak straszny? 
"Strasznie dziwny" - pomyślał Leo. 
- Nie, ale... - urwała. 
- Dobra, rozumiem - mruknął Nico i zaczął iść w stronę wyjścia. 
- Czekaj! - Lucy podbiegła do niego i złapała go za rękę. Nico skrzywił się, ale nie strącił jej dłoni - Chyba rozumiesz, słyszałam, że inni nie pajają do ciebie sympatią, jesteś tajemniczy i nie wiadomo, jakie masz cele i intencje. A ja zraniłam twojego psa, więc pewnie tym bardziej mnie nie lubisz. Więc widzisz, to nie mogłoby być miłe spotkanie. Bez urazy - uśmiechnęła się przepraszająco.
- W takim razie do zobaczenia w bardziej sprzyjających okolicznościach - powiedział Nico z nutą... smutku? Leo miał nadzieje, że tylko mu się wydawało. Nikowi miałoby zależeć na jakiejś dziewczynie poza Hazel? Niemożliwe. Nico znów zaczął iść w kierunku drzwi, więc dziewczyna ponownie podbiegła i załapała go za zimne, chude palce. 
 - Czekaj - zaczęła gardłowym, zachrypniętym głosem - Po co w ogóle tu przyszedłeś?! - rzuciła oskarżycielsko. 
Nico zacisnął szczękę i machinalnie strącił rękę dziewczyny. 
 - Zostaw mnie, dobrze? - odparł szorstko. Leo zdezorientowany patrzył się to an jedno, to na drugie, starając się pojąć sytuację.  
- Człowieku, ogarnij się! - Lucy podniosła głos - Najpierw przychodzisz, zaczynasz rozmowę, a gdy coś idzie nie po twojej myśli, to przybierasz pozę ofiary! Powiesz mi do cholery, po co przyszedłeś?! 
 - Potrzebuję cię - szepnął - A co do mojego psa, jeszcze się policzymy - zakończył i zmienił się w cień.
Chwile po tym Lucy zaciskając pięści wybiegła z bunkru, mrucząc pod nosem obelgi w stronę Nico i teksty w stylu "O co mu k***a chodzi?! Potrzebna?! Ale oczywiście, co z tego, że nic nie rozumiem!". 
"Co ten Nico ukrywa?" - zastanawiał się Leo, podnosząc młotek, który przed chwila upuścił ze zdziwienia. Znów czuł się jak Siódme Koło. 

ANNIE 
Sama rozmowa z Dionizosem była wystarczająco stresująca, a dyskusja na tak drażliwy temat tym bardziej. Dlatego Annie stała oniemiała przed drzwiami Wielkiego Domu niepewna, co ma robić. Przecież Pan D. mógł ją wyśmiać i uznać jej pomysł za głupi. I tak już oznajmił, że jeżeli go nie zadowoli, to zadanie przejmie Annabeth. Annie była święcie przekonana, że tak się stanie. Bo kim ona jest w porównaniu do córki Ateny? Annabeth - piękna, mądra i podziwiana. A ona? Zakompleksiona jedenastoletnia córka Demeter, niska i chuda jak szkielet, z długimi, prostymi, rudymi włosami (niech ten kolor będzie przeklęty!), kupią piegów i niedocenianymi zdolnościami. 
"Dobra, spokojnie, teraz tam wejdziesz. Twój pomysł jest dobry" - Annie próbowała dodać sobie w duchu otuchy, chociaż nie za bardzo w siebie wierzyła. 
- Raz... Dwa... Trzy - szepnęła i na "trzy" otworzyła drzwi i weszła do środka. 
- Wreszcie przyszłaś - rozległ się głos Pana D. Dochodził z pokoju obok. 
- P-przepraszam szanownego pana najmocniej - Annie weszła do pomieszczenia, w którym znajdował się dyrektor Obozu i poczuła, że robi się czerwona na twarzy. 
 - Siadaj - Pan D. wskazał niedbale na stojące po przeciwnej stronie stołu krzesło. Sam wyczarował dla siebie puchar z winem, który od razu zamienił się w puszkę dietetycznej coli - Nie ma to jak kochający ojczulek. 
Annie siedziała cicho. Bała się Dionizosa. Wpatrywała się więc w trzymaną na kolanach roślinkę, która, jak myślała, jest kluczem do rozwiązania ich problemów. 
- Herosi... Same z wami kłopoty - westchnął Pan D. - No, pokazuj ten genialny wynalazek. Chociaż pewnie i tak nie zadziała - mruknął znudzony. 
Annie chciała poprawić dyrektora, ale ugryzła się w język. Jeszcze wyszłaby na niegrzeczną. Wyciągnęła z jednej z ogromnych kieszeni swoich ogrodniczek miniaturowy mikroskop. Nacisnęła przycisk na statywie i powiększył się on do normalnych rozmiarów. Postawiła go na stole obok doniczki z niepozornym kwiatkiem. Przełknęła głośno ślinę. 
- Więc... - zawahała się. Jeżeli się ośmieszy? "Tylko ty możesz pomóc" - w jej głowie rozległ się głos Demeter. Annie wzięła się w garść. "Przecież wiesz o tym wszystko" - pomyślała i zaczęła mówić: - To genetycznie udoskonalone kwiaty. Zmutowane, jak kto woli. Wystarczyło zmienić strukturę komórek, dodać nowe organella, stworzyć niewidoczne dla ludzkiego oka tkanki... - wskazała chudą ręką na roślinkę - Nie znajdzie szanowny pan takiej nigdzie indziej! Z pozoru wygląda na zwyczajny kwiat, ale takim nie jest! Proszę pana, ta roślina potrafi kodować informacje! Wystarczy, że zasadzę za chwilę ten okaz, a jego korzenie zaczną się rozrastać i już 10 minut później wyrośnie z nich nowy kwiat w Central Parku. Co więcej, pełen wzrost zajmie mu nie więcej niż minutę i od razu zacznie zbierać informacje, czyli obrazy i dźwięki. Zacznie je przekazywać korzeniami do pierwotnego kwiatu, który wytworzy specjalny płatek, w którym będą kodowane dane. Aby je odczytać, wystarczy przenieść owy płatek do specjalnego czytnika - wyjęła z kieszeni urządzenie przypominające smartfona, z dużym wyświetlaczem, dwoma klawiszami i specjalnym zagłębieniem dla płatka - A informacje zostaną wyświetlone na ekranie - uśmiechnęła się nieśmiało. 
Pan D. podrapał się w zamyśleniu po podbródku. Miał beznamiętny wyraz twarzy. 
- Jakie są tego wady? 
Annie zawahała się i przygryzła wargę. Dziwny przypływ pewności siebie opuścił ją.
- Emm... Tylko pierwotna roślina wytwarza gromadzące informacje płatki. Jeżeli uschnie... - zawahała się - Pozostałe kwiaty na nic się nie przydadzą - spuściła wzrok.
- I tak zrobiłaś więcej, niż inni obozowicze - mruknął Pan D. - Pomyślmy...
Annie spuściła wzrok i przygryzła wargę. Od tego zależy wszystko.
- Dobra, chyba nic innego nie wymyślimy. Zostaje - Annie otworzyła z zaskoczenia oczy. Jej roślinka? Krzyknęła z radości w myślach - Ale nie podoba mi się, że powodzenie misji zależy od kwiatka... - dodał dyrektor Obozu.
- Jakiej misji?
Annie odwróciła się. W drzwiach stała Annabeth. "Bogowie, tylko nie to..." - pomyślała z przerażeniem. 
- Nie ładnie tak podsłuchiwać, Annie Bell - mruknął Pan D. - Po co tu przyszłaś?
- Mamy mały problem. Pojawiła się dziwna dziewczyna, z początku myślałam, że obłąkana... - Annie wstrzymała oddech. Od dwóch miesięcy w okolicach Obozu Herosów oraz Obozu Jupiter pojawiali się wrogo nastawieni herosi, którzy głosili, że zagłada Olimpu jest bliska. Mówili też coś o nowych bogach, dlatego nazywano ich "obłąkani" - ...ale została uznana przez Atenę...
- Jak wygląda? - przerwał jej Pan D. z nieukrywaną ciekawością.
- Dziwne, jasnosrebrne włosy, wielokolorowe oczy...
- Zostawiam was same - rzucił Pan D. i w pośpiechu opuścił Wielki Dom.
- O co mu chodzi? - Annabeth spojrzała z ciekawością na Annie.
- N-nie wwiem - wyjąkała dziewczyna.
Córka Ateny przysiadła na podłodze
- A powiesz mi, o jaką misję chodziło dyrektorowi? - uśmiechnęła się kojąco.
Annie zrobiła się blada. Przecież Annabeth nic nie wie... To była tajemnica... Jeśli się dowie, będzie zła. A skoro dowie się tego od niej... Wolała o tym nie myśleć.
"I tak się dowie" - usłyszała w głowie głos Demeter.
Annie przeklnęła swój los w duchu i pomodliła się szybko o krótką i bezbolesną śmierć.
- Chejron zaginął.