środa, 25 grudnia 2013

Rozdział V - Sny

Witam wszystkich po długiej nieobecności!
Przepraszam, że nic nie dodawałam przez ponad miesiąc. Powód jest prosty - grudzień to okres, w którym jest najwięcej sprawdzianów. A potem dopadł mnie potworny leń. Tak, wiem, jestem okropna. xD
Mimo tego, że przeczytałam już dwa tomy Pieśni Lodu i Ognia, nie jestem jeszcze dobra w opisie walk, proszę mi to wybaczyć ;)
A tak w ogóle, to wesołych świąt i do usłyszenia już w nowym roku! :D

LEO
Leo przedzierał się przez tłum rozentuzjazmowanych obozowiczów w pomarańczowych koszulkach. Szukał Piper, Annabeth, Nyssy - kogokolwiek, kto mógłby powiedzieć mu, co tu się wyprawia. Wiedział tylko, że Clarisse ma komuś spuścić łomot, ale nie miał pojęcia, dlaczego wszyscy tak się tym ekscytują. Przecież wiadome było, że córka Aresa wygra.
- Leo! - Piper szarpnęła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Chłopak znalazł się w pierwszym rzędzie widzów.
- Co się...? - zaczął, ale zaniemówił. Po pierwsze, gdy wybiegał z lasu, widział z daleka półkole obozowiczów, a teraz było ich trzykrotnie więcej i otaczali ciasno pusty środek okręgu. 
Nie, on nie był pusty. Po jednej stronie ustawiła się Clarisse La Rue, która ćwiczyła na niewidzialnym przeciwniku prawe sierpowe i chwyty obezwładniające. Naprzeciw niej, jakieś pięć metrów dalej, siedziała... Lucy.
- Co ona tutaj robi?! - zdziwił się Leo, który w pierwszym odruchu chciał pobiec do dziewczyny.
- Wersje są różne - westchnęła Piper - Ale wszystkie sprowadzają się do tego, że Lucy jest bohaterką - skrzywiła się, zniesmaczona - Mówią, że jednym chwytem powaliła Clarisse na ziemię. Że wkroczyła między Clarisse a młodego syna Demeter i za pomocą czarmowy uspokoiła rozjuszoną napastniczkę. Że przywołała duchy zmarłych. Że stworzyła potwora z wody z jeziora. Każda wersja jest bardziej nieprawdopodobna niż poprzednia. Jeżeli chciała zrobić z siebie obrońcę uciśnionych i zdobyć obozową sławę oraz uznanie, to jej się udało. 
- Och Piper, wolałem cię w poprzedniej wersji. Chyba za dużo czasu spędzasz z Jasonem - dobiegł ich znajomy głos.
Leo odwrócił się. Za nimi ustawił się Will Solance, o którego opierał się Percy. Syn Posejdona miał rękę na teblaku, ale poza tym wyglądał jak zwykle - wysoki, uśmiechnięty, z rozczochranymi ciemnymi włosami.
- Percy! - wykrzyknęła Piper i rzuciła się mu na szyję, ignorując jego uwagę - Dobry Zeusie, nic ci nie jest!
- Pip, zaraz mnie udusisz - uśmiechnął się chłopak.
- Głupia, zadufana lalunia - mruknęła Piper - Niech Clarisse stłucze ją na kwaśne jabłko.
- Słuchaj Pipes, ona była zagubiona, zmęczona, a my nagle pojawiamy się z piekielnym ogarem - Leo próbował bronić Lucy - Też bym tak postąpił na jej miejscu.
- Leo... o nie... teraz rozumiem... Ty się w niej zakochałeś! - dziewczyna wymownie podparła się rękoma pod boki.
- Hej, ludzie, spokojnie! Nic się nie stało! Ręka mnie już nawet nie boli! - Percy starał się uspokoić przyjaciół.
- Ambrozja podziałała, nie będzie miał nawet malutkiej blizny!  - dodał Will.
- Hej, patrzcie, kto idzie! - wykrzyknął nagle Leo.
Przez tłum młodocianych herosów przeciskała się wysoka blondynka o szarych oczach - Annabeth. Biło od niej gniewem i frustracją. Ktoś musiał ją nieźle wkurzyć w Wielkim Domu, najprawdopodobniej Pan D. On zawsze doprowadzał ją do szewskiej pasji. 
Gdy wreszcie się do nich dopchała, Leo zobaczył, że nie jest sama. Annabeth towarzyszyła niższa od niej o prawie dwie głowy rudowłosa i piegowata dziewczynka. 
Była ubrana w pomarańczową obozową koszulkę, za duże, ubrudzone ziemią ogrodniczki i kalosze. W chudziutkich rączkach trzymała kurczowo doniczkę z niepozorną roślinką. Najdziwniejsze było jednak to, że tam, gdzie postawiła stopę, odrastała wcześniej wydeptana i wysuszona trawa.
Leo od razu stwierdził, że jest to córka Demeter, pomimo tego, że nie była szatynką i nie miała piwnych oczu, jak większość dzieci tej bogini.
- Gdzie ona jest?! - wycedziła przez zęby Annabeth.
- Kto? - przyjaciele nie wiedzieli, o co chodzi blondynce.
- Lucy! Co ona sobie wyobraża! - popatrzyła się w niebo - Matko, serio?! Jak to możliwe, że spłodziłaś aż tak głupie dziecko?!
- Annabeth... - rudowłosa dziewczynka szarpnęła ją delikatnie za rękaw koszulki.
- Tak, Annie? - spytała spokojniej.
Leo zanotował w myślach to imię. Tak samo to, że na rzemyku na szyi Annie połyskiwał w świetle słońca tylko jeden paciorek. Miał dziwne przeczucie, że dziewczynka nie jest zwykłym herosem.
- Ona... Ona jest tam... - Annie wskazała drżącą ręką na siedzącą na trawie Lucy.
Annabeth już chciała wybiec z tłumu i przemówić siostrze do rozumu, ale uprzedził ją ktoś inny.
- Witam serdecznie zebranych półbogów! - rozległ się donośny głos Dasha z jedenastki. Na stopach miał skrzydlate trampki i latał ponad zebranymi - najwyraźniej miał komentować wydarzenia. - Oto zaraz rozpocznie się niezwykle ciekawy pojedynek! Czujecie te emocje!?
Tłum odpowiedział mu głośnymi okrzykami.
"On jest niesamowity" - pomyślał Leo - "Urodzony mówca”
- A oto pierwsza z zawodniczek! Powitajcie głośnymi okrzykami CLARISSE LA RUE, GRUPOWĄ PIĄTEGO DOMKU! – dzieciaki Aresa ryknęły głośno, ale pozostali obozowicze zgodnie milczeli. Kilku młodszych dzieciaków nieśmiało krzyknęło „Clarisse!”, ale zrobili to chyba ze strachu przed agresywną dziewczyną.
- Jej przeciwniczka będzie nowa członkini szóstego domku – Lucy! – tym razem nikt nic nie krzyknął, więc Leo uznał za stosowne dopingować dziewczynę.
- Dajesz Lucy! Ona jest głupia jak jej ojciec!
- Pokaż temu aresiątku, że jest tylko kupą pegaziego łajna! – dołączył się Percy
- Leo! Percy! – ofukała ich Annabeth – Przymknijcie się!
- Zaczynamy odliczanie! – oznajmił Dash – Dziesięć! Dziewięć! Pięć! Dwa! Do boju!
Leo z początku nie ogarnął, co się dzieje. W jednej chwili Clarisse rozciągała się, a w drugiej wymierzała Lucy potężnego kopniaka. Córka Ateny uskoczyła w ostatniej chwili, wyciągnęła z kołczanu strzałę i nałożyła ją na cięciwę łuku. Nie zdążyła jednak wystrzelić, bo Clarisse chwyciła ją swoimi wielkimi łapskami i rzuciła o ziemię. Lucy próbowała się podnieść, ale grupowa piątego domku już zamierzyła się do kopniaka. Dziewczyna przekręciła się i o włos uniknęła ciosu. Wstała i uchyliła się przed prawym sierpowym, wyjmując w tym samym momencie czarny miecz. Niewiele jej to dało, bo chwile później te broń przejęła Clarisse, wybijając jej tym samym bark. Córka Aresa rzuciła się na nią i przetoczyły się kilka razy po ziemi, walcząc zajadle o miecz. Wreszcie Clarisse przygniotła Lucy do ziemi.
- No co, smarkulo? - wysyczała i uderzyła ją w twarz - Już nie jest tak wesoło,co? - drugie uderzenie, tym razem mocniejsze - Dlaczego nic nie mówisz? - trzeci raz. 
Leo odwrócił wzrok. Nie chciał, żeby inni widzieli, jak oczy mu zaszły łzami. Był zły. Na siebie, Clarisse, Annabeth, a przede wszystkim na Lucy. Skoro wiedziała, że Clarisse tak szybko z nią skończy, to dlaczego przyjęła wyzwanie?! Myślał, że Lucy jest wspaniała, niepokonana, wyjątkowa, a okazała się zwykłą, rozpieszczoną dziewczyną. Piper miała rację.
Okrzyki rozentuzjazmowanych herosów docierały do niego jak przez ścianę, z trudem zarejestrował, że ktoś szarpie go za rękaw. Przepychał się przez tłum, chciał stąd uciec. Jak najdalej od Lucy.

ANNIE
Czuła się zupełnie bezradna. Chciała powstrzymać Leo, ale on nie zwracał na nikogo uwagi.
Postanowiła, że pobiegnie za nim i przemówi mu do rozumu, ale wtem wydarzyło się coś niezwykłego.
Ziemia pękła,a ze szczeliny zaczęły wychodzić kościotrupy i nieumarli wojownicy. Kilku z nich rzuciło się na Clarisse i, choć zajadle się broniła, spętali ją sznurami. Półbogowie zaczęli uciekać z krzykiem, a Annabeth, Percy i Piper dobyli broni i ruszyli do ataku.
Annie stała sama, zdezorientowana. Wtem zobaczyła, że Lucy wciąż leży na ziemi, niebroniona. Rozejrzała się i szybko pobiegła w jej kierunku. Spróbowała ją podnieść, ale nie udało jej się. Była za drobna. Skupiła się więc na rosnącej wokół trawie i juz po chwili Lucy sunęła po ziemi, popychana źdźbłami trawy. Annie biegła za nią, aż dotarły do Wielkiego Domu. Wtedy dziewczynka sprawiła, że trawa urosła i wsunęła córkę Ateny do środka. Annie podążyła za nią, ale zanim przekroczyła próg, spojrzała za siebie. Kościotrupy i nieumarli wojownicy zniknęli, Annabeth rozmawiała z Clarisse, a obozowicze w grupkach dyskutowali o tym, co się wydarzyło.
Dojrzała też coś, co chyba umknęło uwadze innych. Na szczycie Wzgórza Herosów stała ubrana na czarno postać.
Annie nie widziała jej dokładnie, ale mogła przysiąc, że był to Nico di Angelo. To on przywołał tych przerażających nieumarłych wojowników.

***

- Przepraszam! - powtórzyła po raz setny Lucy.
- Ale nas nie musisz przepraszać. Mają cię teraz za rozpieszczoną dziewczynę ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie. - westchnęła Annabeth.
Siedzieli w pustej jadalni. Było już dość późno i większość obozowiczów udała się na spoczynek, więc nikt im nie przeszkadzał.
Lucy powiedziała im, dlaczego zadzierała z Clarisse. Annabeth chyba się ostatecznie do niej przekonała, ale zachowywała lekki dystans, Percy zaproponował jej wspólne pływanie po zatoce, tylko Piper milczała. Annie osobiście polubiła dziewczynę. Ładnie się uśmiechała, była szczera i nie żartowała sobie z niej. Tyle jej wystarczyło.
Zapanowała cisza.
- Gdzie jest Leo? - spytała nagle Piper.
- O cholera! - zaklęła Annabeth. - Myślałam, że skoczył na chwilę do swojego domku, a potem... zapomniałam o nim!
- Pójdę go poszukać - zaproponowała Lucy, podnosząc się.
- Nie - zaprotestowała Annabeth. Teraz, gdy stały tuż obok siebie, Annie mogła zobaczyć, jak bardzo się różnią. Lucy była niższa, drobniejsza i zupełnie nie wyglądała na dziecko Ateny. Gdyby nie to, że Annie je znała, w życiu by nie powiedziała, że są siostrami. Nawet charaktery miały inne. - Zasiedzieliśmy się, wracamy do domków. Leo pojawi się jutro na śniadaniu, mogę się o to założyć.
Annie pożegnała się grzecznie ze wszystkimi i pobiegła do swojego domku. Wślizgnęła się szybko do swojego łóżka i od razu zasnęła. Nie wiedziała jeszcze, że, w przeciwieństwie do niej, kilku herosom przyśnią się coś ważnego...

SNY
Leo
Był sam w lesie. Bujne liście rzucały cień na okolicę, więc panował półmrok.
- Haloo...?! - zawołał.
Nikt mu nie odpowiedział. Postanowił iść dalej sam. Zapalił też kule ognia na swojej dłoni.
Po chwili zaczął poznawać okolicę. Była to ta sama wyspa, na której razem z Hazel spotkali Narcyza i...
- Co tak długo? - usłyszał znajomy, skrzeczący głos.
Obrócił się powoli i ujrzał swoją ciocię Rose. Nagle jej wizerunek zaczął się rozmywać i przed Leo stanęła kobieta w glanach, czarnych ciuchach i rozczochranych włosach. Za nią warczał podniszczony motor.
- Nemezis - mruknął Leo.
Nie lubił tej bogini. Owszem, dała mu ciasteczko z wróżbą, dzięki któremu uratował Hazel i Franka, ale powiedziała mu też, że zawsze będzie siódmym kołem. W dodatku sam tytuł "bogini zemsty" nie brzmiał zachęcająco.
- Nie cieszysz się, że znów się spotykamy? - cmoknęła z dezaprobatą.
- Gdzie są twoje ciasteczka? - zignorował jej pytanie.
- Ostatnio spadło zapotrzebowanie i mam chwile wolnego - westchnęła. - Ale dosyć luźnych gadek, nie po to cię tu wezwałam. Przejdę do rzeczy - upomniała się o ciebie Temida.
- Kto? Artemida? Przecież tylko dziewczyny mogą być łowczyniami!
- Nie, TEMIDA - zza jego pleców rozległ się nieznany mu głos. - Bogini sprawiedliwości.
W kierunku Nemezis kroczyła ubrana w prostą, białą szatę przewiązaną pasem z onyksów i czarny płaszcz podróżny kobieta o ciemnych oczach i prostych, sięgających bioder czekoladowych włosach. W prawej dłoni trzymała czarną kopertówkę. Była przepiękna i jednocześnie tajemnicza.
- Eeee... - Leo był zaskoczony - Nie powinnaś mieć przewiązanych oczu i mieć tej swojej wagi?
- Och! Głupia komercja! - westchnęła Temida. - Zrozum, to jest tylko taki image. Żeby mnie rozpoznawali na posągach. Owszem, kiedyś tak osądzałam. Ale wiesz, teraz ta technologia wszystko robi za mnie! Tylko wgrałam wytyczne i mam wolne. Czyż to nie jest cudowne?!
- Noo... - Leo czuł się dziwnie. Temida była bardzo miła, serdeczna, ale przecież sprawiedliwość bywa też mroczna. Zapytał się ją o to:
- Moje oblicze zależy od tego, z jaką nowina przychodzę. Uwierz, nie chcesz poznać złej strony sprawiedliwości. Masz szczęście, do ciebie przyszłam w tej dobrej postaci - uśmiechnęła się.
- Chce przez to powiedzieć, że w twoim życiu było za dużo smutków, złamanego serca, upokorzeń i tym podobnych - skrzywiła się Nemezis.
- Dokładnie! - Temida klasnęła w dłonie. - Chyba nie chcesz być dalej siódmym kołem, prawda?
Leo wytrzeszczył oczy.
- Eee... Ten... No... Nie! - zdołał wyjąkać.
- No to nie będziesz! - Temida uśmiechnęła się szeroko. - Postaraj się, a znajdziesz dziewczynę i będziesz akceptowany - to powiedziawszy, zniknęła.
Leo czuł, że sam też powoli się rozpływa. Zanim wszystko zamieniło się w pustkę, usłyszał jeszcze słowa Nemezis:
- Ale zakończenie tej historii może cię nie zadowolić...

Lucy
Była z powrotem małym dzieckiem. Leżała w złotej kołysce, ssała kciuk, a nad nią pochylał się cały zastęp bogów olimpijskich.
- Śliczna po wujku - stwierdził idealnie zbudowany złotowłosy bóg.
- Oby nie miała po tobie skromności - mruknęła stojąca obok niego dziewczyna, na oko trzynastoletnia. Miała rude włosy i była ubrana w srebrny strój myśliwski.
- Oby nie zdradzała przez to swojej drugiej połówki jak to robią niektórzy obecni na tej sali... - powiedziała srebrnowłosa kobieta. Wyróżniała się misternie wykonaną fryzurą i wpiętymi dla ozdoby pawimi piórami.
- Jakie zdrady?! - oburzył się potężny mężczyzna. W dłoni dzierżył ogromny piorun.
- Jaka druga połówka?! - sprzeciwiła się poważna blondynka. - Moja córka będzie miała ważniejsze sprawy na głowie niż romansowanie!
- Ateno! Miłość jest bardzo ważna w życiu! - sprzeciwiła się nieziemska piękność.
- Nie oddałam nikomu mojego serca i jakoś żyję - odparła ostro bogini mądrości.
- Cisza! - ryknął odziany w czerń bóg.
- Cicho! Wystraszysz ją! - upomniała go Atena.
- Hades ma rację - powiedział Zeus - Zebraliśmy się tu w pewnej sprawie. Uznajemy pomysł Ateny?
- Nie! - sprzeciwił się stojący na uboczu bóg. Wyglądał jak oficer amerykańskiej armii. - Dzieciaki stracą szacunek dla swoich boskich rodziców.
- Ale ja nie mam zamiaru słuchać narzekań moich dzieci, które twierdzą, że pomimo tego, że modliły się do mnie o szczęśliwy przebieg ich misji, coś poszło nie tak. Dlaczego? Bo nie powiedziałam szanownemu wujkowi Posejdonowi, żeby nie denerwował się za bardzo i nie rozpętywał sztormów! Myślicie, że mam czas na podobne pogaduszki? - oznajmiła oburzona Atena.
- To nie mój problem - bóg mórz wzruszył ramionami.
- Tak, bo ty nie możesz mieć śmiertelnych dzieci.
- Ateno!
- Dobrze, już dobrze! Bynajmniej, ona mogłaby się tym wszystkim zająć.
- Ale kim dokładniej by była? - zapytał się Zeus.
Scena nagle się zmieniła. Ośmioletnia Lucy stała przerażona pośrodku jednej z pustych komnat Olimpu. W rączce trzymała kurczowo swój mały tobołek.
Wtem do sali weszła Atena. Zapaliła jedną z pochodni, kucnęła obok przerażonej Lucy i objęła ją mocno. Długo trwały w tym pożegnalnym uścisku, jednak wreszcie bogini puściła dziewczynkę.
- To nie tak miało być... - szepnęła - Kronos powrócił i tutaj nie jesteś bezpieczna.
- Gdzie w takim razie mnie wysyłasz?
- Do twojego ojca.
Po policzku Lucy spłynęła łza. Strąciła ją szybko grzbietem dłoni.
- Powiedz Annabeth, że musi być silna - szepnęła - I Percy'emu też.
Atena nie odpowiedziała. Machnęła tylko ręką i podmuch ciepłego wiatru uniósł Lucy w powietrze. Po chwili była już daleko od Olimpu.

Nico
Nico śniła się Bianca. Ich wspólne chwile pełne radości, ale też te smutniejsze momenty. Gdy jego siostra składała przysięgę wierności Artemidzie i zostawiła go samego by wyruszyć na misje, z której miała już nie wrócić.
Czyli zwyczajne, spokojne sny.
Pomijając jedną niepokojącą rzecz. Później pojawiły się obrazy, których Nico nigdy wcześniej nie widział. Był też pewny, że nie dotyczyły one misji, podczas której Bianca zginęła. Dziewczyna przepychała się pomiędzy duchami zmarłych i wreszcie udało jej się wybiec przez wielkie, otwarte wrota. Potem chowała się po całym kraju przed Tanatosem, który szukał zbiegłych z Hadesu dusz.
***
Nico ocknął się. Ten sen w połączeniu z poprzednim dał mu pełen obraz rzeczywistości. Teraz był już zupełnie pewien swoich wcześniejszych przypuszczeń.
Bianca uciekła z Hadesu, gdy Wrota Śmierci były otwarte. A Lucy ją znajdzie.