środa, 25 grudnia 2013

Rozdział V - Sny

Witam wszystkich po długiej nieobecności!
Przepraszam, że nic nie dodawałam przez ponad miesiąc. Powód jest prosty - grudzień to okres, w którym jest najwięcej sprawdzianów. A potem dopadł mnie potworny leń. Tak, wiem, jestem okropna. xD
Mimo tego, że przeczytałam już dwa tomy Pieśni Lodu i Ognia, nie jestem jeszcze dobra w opisie walk, proszę mi to wybaczyć ;)
A tak w ogóle, to wesołych świąt i do usłyszenia już w nowym roku! :D

LEO
Leo przedzierał się przez tłum rozentuzjazmowanych obozowiczów w pomarańczowych koszulkach. Szukał Piper, Annabeth, Nyssy - kogokolwiek, kto mógłby powiedzieć mu, co tu się wyprawia. Wiedział tylko, że Clarisse ma komuś spuścić łomot, ale nie miał pojęcia, dlaczego wszyscy tak się tym ekscytują. Przecież wiadome było, że córka Aresa wygra.
- Leo! - Piper szarpnęła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Chłopak znalazł się w pierwszym rzędzie widzów.
- Co się...? - zaczął, ale zaniemówił. Po pierwsze, gdy wybiegał z lasu, widział z daleka półkole obozowiczów, a teraz było ich trzykrotnie więcej i otaczali ciasno pusty środek okręgu. 
Nie, on nie był pusty. Po jednej stronie ustawiła się Clarisse La Rue, która ćwiczyła na niewidzialnym przeciwniku prawe sierpowe i chwyty obezwładniające. Naprzeciw niej, jakieś pięć metrów dalej, siedziała... Lucy.
- Co ona tutaj robi?! - zdziwił się Leo, który w pierwszym odruchu chciał pobiec do dziewczyny.
- Wersje są różne - westchnęła Piper - Ale wszystkie sprowadzają się do tego, że Lucy jest bohaterką - skrzywiła się, zniesmaczona - Mówią, że jednym chwytem powaliła Clarisse na ziemię. Że wkroczyła między Clarisse a młodego syna Demeter i za pomocą czarmowy uspokoiła rozjuszoną napastniczkę. Że przywołała duchy zmarłych. Że stworzyła potwora z wody z jeziora. Każda wersja jest bardziej nieprawdopodobna niż poprzednia. Jeżeli chciała zrobić z siebie obrońcę uciśnionych i zdobyć obozową sławę oraz uznanie, to jej się udało. 
- Och Piper, wolałem cię w poprzedniej wersji. Chyba za dużo czasu spędzasz z Jasonem - dobiegł ich znajomy głos.
Leo odwrócił się. Za nimi ustawił się Will Solance, o którego opierał się Percy. Syn Posejdona miał rękę na teblaku, ale poza tym wyglądał jak zwykle - wysoki, uśmiechnięty, z rozczochranymi ciemnymi włosami.
- Percy! - wykrzyknęła Piper i rzuciła się mu na szyję, ignorując jego uwagę - Dobry Zeusie, nic ci nie jest!
- Pip, zaraz mnie udusisz - uśmiechnął się chłopak.
- Głupia, zadufana lalunia - mruknęła Piper - Niech Clarisse stłucze ją na kwaśne jabłko.
- Słuchaj Pipes, ona była zagubiona, zmęczona, a my nagle pojawiamy się z piekielnym ogarem - Leo próbował bronić Lucy - Też bym tak postąpił na jej miejscu.
- Leo... o nie... teraz rozumiem... Ty się w niej zakochałeś! - dziewczyna wymownie podparła się rękoma pod boki.
- Hej, ludzie, spokojnie! Nic się nie stało! Ręka mnie już nawet nie boli! - Percy starał się uspokoić przyjaciół.
- Ambrozja podziałała, nie będzie miał nawet malutkiej blizny!  - dodał Will.
- Hej, patrzcie, kto idzie! - wykrzyknął nagle Leo.
Przez tłum młodocianych herosów przeciskała się wysoka blondynka o szarych oczach - Annabeth. Biło od niej gniewem i frustracją. Ktoś musiał ją nieźle wkurzyć w Wielkim Domu, najprawdopodobniej Pan D. On zawsze doprowadzał ją do szewskiej pasji. 
Gdy wreszcie się do nich dopchała, Leo zobaczył, że nie jest sama. Annabeth towarzyszyła niższa od niej o prawie dwie głowy rudowłosa i piegowata dziewczynka. 
Była ubrana w pomarańczową obozową koszulkę, za duże, ubrudzone ziemią ogrodniczki i kalosze. W chudziutkich rączkach trzymała kurczowo doniczkę z niepozorną roślinką. Najdziwniejsze było jednak to, że tam, gdzie postawiła stopę, odrastała wcześniej wydeptana i wysuszona trawa.
Leo od razu stwierdził, że jest to córka Demeter, pomimo tego, że nie była szatynką i nie miała piwnych oczu, jak większość dzieci tej bogini.
- Gdzie ona jest?! - wycedziła przez zęby Annabeth.
- Kto? - przyjaciele nie wiedzieli, o co chodzi blondynce.
- Lucy! Co ona sobie wyobraża! - popatrzyła się w niebo - Matko, serio?! Jak to możliwe, że spłodziłaś aż tak głupie dziecko?!
- Annabeth... - rudowłosa dziewczynka szarpnęła ją delikatnie za rękaw koszulki.
- Tak, Annie? - spytała spokojniej.
Leo zanotował w myślach to imię. Tak samo to, że na rzemyku na szyi Annie połyskiwał w świetle słońca tylko jeden paciorek. Miał dziwne przeczucie, że dziewczynka nie jest zwykłym herosem.
- Ona... Ona jest tam... - Annie wskazała drżącą ręką na siedzącą na trawie Lucy.
Annabeth już chciała wybiec z tłumu i przemówić siostrze do rozumu, ale uprzedził ją ktoś inny.
- Witam serdecznie zebranych półbogów! - rozległ się donośny głos Dasha z jedenastki. Na stopach miał skrzydlate trampki i latał ponad zebranymi - najwyraźniej miał komentować wydarzenia. - Oto zaraz rozpocznie się niezwykle ciekawy pojedynek! Czujecie te emocje!?
Tłum odpowiedział mu głośnymi okrzykami.
"On jest niesamowity" - pomyślał Leo - "Urodzony mówca”
- A oto pierwsza z zawodniczek! Powitajcie głośnymi okrzykami CLARISSE LA RUE, GRUPOWĄ PIĄTEGO DOMKU! – dzieciaki Aresa ryknęły głośno, ale pozostali obozowicze zgodnie milczeli. Kilku młodszych dzieciaków nieśmiało krzyknęło „Clarisse!”, ale zrobili to chyba ze strachu przed agresywną dziewczyną.
- Jej przeciwniczka będzie nowa członkini szóstego domku – Lucy! – tym razem nikt nic nie krzyknął, więc Leo uznał za stosowne dopingować dziewczynę.
- Dajesz Lucy! Ona jest głupia jak jej ojciec!
- Pokaż temu aresiątku, że jest tylko kupą pegaziego łajna! – dołączył się Percy
- Leo! Percy! – ofukała ich Annabeth – Przymknijcie się!
- Zaczynamy odliczanie! – oznajmił Dash – Dziesięć! Dziewięć! Pięć! Dwa! Do boju!
Leo z początku nie ogarnął, co się dzieje. W jednej chwili Clarisse rozciągała się, a w drugiej wymierzała Lucy potężnego kopniaka. Córka Ateny uskoczyła w ostatniej chwili, wyciągnęła z kołczanu strzałę i nałożyła ją na cięciwę łuku. Nie zdążyła jednak wystrzelić, bo Clarisse chwyciła ją swoimi wielkimi łapskami i rzuciła o ziemię. Lucy próbowała się podnieść, ale grupowa piątego domku już zamierzyła się do kopniaka. Dziewczyna przekręciła się i o włos uniknęła ciosu. Wstała i uchyliła się przed prawym sierpowym, wyjmując w tym samym momencie czarny miecz. Niewiele jej to dało, bo chwile później te broń przejęła Clarisse, wybijając jej tym samym bark. Córka Aresa rzuciła się na nią i przetoczyły się kilka razy po ziemi, walcząc zajadle o miecz. Wreszcie Clarisse przygniotła Lucy do ziemi.
- No co, smarkulo? - wysyczała i uderzyła ją w twarz - Już nie jest tak wesoło,co? - drugie uderzenie, tym razem mocniejsze - Dlaczego nic nie mówisz? - trzeci raz. 
Leo odwrócił wzrok. Nie chciał, żeby inni widzieli, jak oczy mu zaszły łzami. Był zły. Na siebie, Clarisse, Annabeth, a przede wszystkim na Lucy. Skoro wiedziała, że Clarisse tak szybko z nią skończy, to dlaczego przyjęła wyzwanie?! Myślał, że Lucy jest wspaniała, niepokonana, wyjątkowa, a okazała się zwykłą, rozpieszczoną dziewczyną. Piper miała rację.
Okrzyki rozentuzjazmowanych herosów docierały do niego jak przez ścianę, z trudem zarejestrował, że ktoś szarpie go za rękaw. Przepychał się przez tłum, chciał stąd uciec. Jak najdalej od Lucy.

ANNIE
Czuła się zupełnie bezradna. Chciała powstrzymać Leo, ale on nie zwracał na nikogo uwagi.
Postanowiła, że pobiegnie za nim i przemówi mu do rozumu, ale wtem wydarzyło się coś niezwykłego.
Ziemia pękła,a ze szczeliny zaczęły wychodzić kościotrupy i nieumarli wojownicy. Kilku z nich rzuciło się na Clarisse i, choć zajadle się broniła, spętali ją sznurami. Półbogowie zaczęli uciekać z krzykiem, a Annabeth, Percy i Piper dobyli broni i ruszyli do ataku.
Annie stała sama, zdezorientowana. Wtem zobaczyła, że Lucy wciąż leży na ziemi, niebroniona. Rozejrzała się i szybko pobiegła w jej kierunku. Spróbowała ją podnieść, ale nie udało jej się. Była za drobna. Skupiła się więc na rosnącej wokół trawie i juz po chwili Lucy sunęła po ziemi, popychana źdźbłami trawy. Annie biegła za nią, aż dotarły do Wielkiego Domu. Wtedy dziewczynka sprawiła, że trawa urosła i wsunęła córkę Ateny do środka. Annie podążyła za nią, ale zanim przekroczyła próg, spojrzała za siebie. Kościotrupy i nieumarli wojownicy zniknęli, Annabeth rozmawiała z Clarisse, a obozowicze w grupkach dyskutowali o tym, co się wydarzyło.
Dojrzała też coś, co chyba umknęło uwadze innych. Na szczycie Wzgórza Herosów stała ubrana na czarno postać.
Annie nie widziała jej dokładnie, ale mogła przysiąc, że był to Nico di Angelo. To on przywołał tych przerażających nieumarłych wojowników.

***

- Przepraszam! - powtórzyła po raz setny Lucy.
- Ale nas nie musisz przepraszać. Mają cię teraz za rozpieszczoną dziewczynę ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie. - westchnęła Annabeth.
Siedzieli w pustej jadalni. Było już dość późno i większość obozowiczów udała się na spoczynek, więc nikt im nie przeszkadzał.
Lucy powiedziała im, dlaczego zadzierała z Clarisse. Annabeth chyba się ostatecznie do niej przekonała, ale zachowywała lekki dystans, Percy zaproponował jej wspólne pływanie po zatoce, tylko Piper milczała. Annie osobiście polubiła dziewczynę. Ładnie się uśmiechała, była szczera i nie żartowała sobie z niej. Tyle jej wystarczyło.
Zapanowała cisza.
- Gdzie jest Leo? - spytała nagle Piper.
- O cholera! - zaklęła Annabeth. - Myślałam, że skoczył na chwilę do swojego domku, a potem... zapomniałam o nim!
- Pójdę go poszukać - zaproponowała Lucy, podnosząc się.
- Nie - zaprotestowała Annabeth. Teraz, gdy stały tuż obok siebie, Annie mogła zobaczyć, jak bardzo się różnią. Lucy była niższa, drobniejsza i zupełnie nie wyglądała na dziecko Ateny. Gdyby nie to, że Annie je znała, w życiu by nie powiedziała, że są siostrami. Nawet charaktery miały inne. - Zasiedzieliśmy się, wracamy do domków. Leo pojawi się jutro na śniadaniu, mogę się o to założyć.
Annie pożegnała się grzecznie ze wszystkimi i pobiegła do swojego domku. Wślizgnęła się szybko do swojego łóżka i od razu zasnęła. Nie wiedziała jeszcze, że, w przeciwieństwie do niej, kilku herosom przyśnią się coś ważnego...

SNY
Leo
Był sam w lesie. Bujne liście rzucały cień na okolicę, więc panował półmrok.
- Haloo...?! - zawołał.
Nikt mu nie odpowiedział. Postanowił iść dalej sam. Zapalił też kule ognia na swojej dłoni.
Po chwili zaczął poznawać okolicę. Była to ta sama wyspa, na której razem z Hazel spotkali Narcyza i...
- Co tak długo? - usłyszał znajomy, skrzeczący głos.
Obrócił się powoli i ujrzał swoją ciocię Rose. Nagle jej wizerunek zaczął się rozmywać i przed Leo stanęła kobieta w glanach, czarnych ciuchach i rozczochranych włosach. Za nią warczał podniszczony motor.
- Nemezis - mruknął Leo.
Nie lubił tej bogini. Owszem, dała mu ciasteczko z wróżbą, dzięki któremu uratował Hazel i Franka, ale powiedziała mu też, że zawsze będzie siódmym kołem. W dodatku sam tytuł "bogini zemsty" nie brzmiał zachęcająco.
- Nie cieszysz się, że znów się spotykamy? - cmoknęła z dezaprobatą.
- Gdzie są twoje ciasteczka? - zignorował jej pytanie.
- Ostatnio spadło zapotrzebowanie i mam chwile wolnego - westchnęła. - Ale dosyć luźnych gadek, nie po to cię tu wezwałam. Przejdę do rzeczy - upomniała się o ciebie Temida.
- Kto? Artemida? Przecież tylko dziewczyny mogą być łowczyniami!
- Nie, TEMIDA - zza jego pleców rozległ się nieznany mu głos. - Bogini sprawiedliwości.
W kierunku Nemezis kroczyła ubrana w prostą, białą szatę przewiązaną pasem z onyksów i czarny płaszcz podróżny kobieta o ciemnych oczach i prostych, sięgających bioder czekoladowych włosach. W prawej dłoni trzymała czarną kopertówkę. Była przepiękna i jednocześnie tajemnicza.
- Eeee... - Leo był zaskoczony - Nie powinnaś mieć przewiązanych oczu i mieć tej swojej wagi?
- Och! Głupia komercja! - westchnęła Temida. - Zrozum, to jest tylko taki image. Żeby mnie rozpoznawali na posągach. Owszem, kiedyś tak osądzałam. Ale wiesz, teraz ta technologia wszystko robi za mnie! Tylko wgrałam wytyczne i mam wolne. Czyż to nie jest cudowne?!
- Noo... - Leo czuł się dziwnie. Temida była bardzo miła, serdeczna, ale przecież sprawiedliwość bywa też mroczna. Zapytał się ją o to:
- Moje oblicze zależy od tego, z jaką nowina przychodzę. Uwierz, nie chcesz poznać złej strony sprawiedliwości. Masz szczęście, do ciebie przyszłam w tej dobrej postaci - uśmiechnęła się.
- Chce przez to powiedzieć, że w twoim życiu było za dużo smutków, złamanego serca, upokorzeń i tym podobnych - skrzywiła się Nemezis.
- Dokładnie! - Temida klasnęła w dłonie. - Chyba nie chcesz być dalej siódmym kołem, prawda?
Leo wytrzeszczył oczy.
- Eee... Ten... No... Nie! - zdołał wyjąkać.
- No to nie będziesz! - Temida uśmiechnęła się szeroko. - Postaraj się, a znajdziesz dziewczynę i będziesz akceptowany - to powiedziawszy, zniknęła.
Leo czuł, że sam też powoli się rozpływa. Zanim wszystko zamieniło się w pustkę, usłyszał jeszcze słowa Nemezis:
- Ale zakończenie tej historii może cię nie zadowolić...

Lucy
Była z powrotem małym dzieckiem. Leżała w złotej kołysce, ssała kciuk, a nad nią pochylał się cały zastęp bogów olimpijskich.
- Śliczna po wujku - stwierdził idealnie zbudowany złotowłosy bóg.
- Oby nie miała po tobie skromności - mruknęła stojąca obok niego dziewczyna, na oko trzynastoletnia. Miała rude włosy i była ubrana w srebrny strój myśliwski.
- Oby nie zdradzała przez to swojej drugiej połówki jak to robią niektórzy obecni na tej sali... - powiedziała srebrnowłosa kobieta. Wyróżniała się misternie wykonaną fryzurą i wpiętymi dla ozdoby pawimi piórami.
- Jakie zdrady?! - oburzył się potężny mężczyzna. W dłoni dzierżył ogromny piorun.
- Jaka druga połówka?! - sprzeciwiła się poważna blondynka. - Moja córka będzie miała ważniejsze sprawy na głowie niż romansowanie!
- Ateno! Miłość jest bardzo ważna w życiu! - sprzeciwiła się nieziemska piękność.
- Nie oddałam nikomu mojego serca i jakoś żyję - odparła ostro bogini mądrości.
- Cisza! - ryknął odziany w czerń bóg.
- Cicho! Wystraszysz ją! - upomniała go Atena.
- Hades ma rację - powiedział Zeus - Zebraliśmy się tu w pewnej sprawie. Uznajemy pomysł Ateny?
- Nie! - sprzeciwił się stojący na uboczu bóg. Wyglądał jak oficer amerykańskiej armii. - Dzieciaki stracą szacunek dla swoich boskich rodziców.
- Ale ja nie mam zamiaru słuchać narzekań moich dzieci, które twierdzą, że pomimo tego, że modliły się do mnie o szczęśliwy przebieg ich misji, coś poszło nie tak. Dlaczego? Bo nie powiedziałam szanownemu wujkowi Posejdonowi, żeby nie denerwował się za bardzo i nie rozpętywał sztormów! Myślicie, że mam czas na podobne pogaduszki? - oznajmiła oburzona Atena.
- To nie mój problem - bóg mórz wzruszył ramionami.
- Tak, bo ty nie możesz mieć śmiertelnych dzieci.
- Ateno!
- Dobrze, już dobrze! Bynajmniej, ona mogłaby się tym wszystkim zająć.
- Ale kim dokładniej by była? - zapytał się Zeus.
Scena nagle się zmieniła. Ośmioletnia Lucy stała przerażona pośrodku jednej z pustych komnat Olimpu. W rączce trzymała kurczowo swój mały tobołek.
Wtem do sali weszła Atena. Zapaliła jedną z pochodni, kucnęła obok przerażonej Lucy i objęła ją mocno. Długo trwały w tym pożegnalnym uścisku, jednak wreszcie bogini puściła dziewczynkę.
- To nie tak miało być... - szepnęła - Kronos powrócił i tutaj nie jesteś bezpieczna.
- Gdzie w takim razie mnie wysyłasz?
- Do twojego ojca.
Po policzku Lucy spłynęła łza. Strąciła ją szybko grzbietem dłoni.
- Powiedz Annabeth, że musi być silna - szepnęła - I Percy'emu też.
Atena nie odpowiedziała. Machnęła tylko ręką i podmuch ciepłego wiatru uniósł Lucy w powietrze. Po chwili była już daleko od Olimpu.

Nico
Nico śniła się Bianca. Ich wspólne chwile pełne radości, ale też te smutniejsze momenty. Gdy jego siostra składała przysięgę wierności Artemidzie i zostawiła go samego by wyruszyć na misje, z której miała już nie wrócić.
Czyli zwyczajne, spokojne sny.
Pomijając jedną niepokojącą rzecz. Później pojawiły się obrazy, których Nico nigdy wcześniej nie widział. Był też pewny, że nie dotyczyły one misji, podczas której Bianca zginęła. Dziewczyna przepychała się pomiędzy duchami zmarłych i wreszcie udało jej się wybiec przez wielkie, otwarte wrota. Potem chowała się po całym kraju przed Tanatosem, który szukał zbiegłych z Hadesu dusz.
***
Nico ocknął się. Ten sen w połączeniu z poprzednim dał mu pełen obraz rzeczywistości. Teraz był już zupełnie pewien swoich wcześniejszych przypuszczeń.
Bianca uciekła z Hadesu, gdy Wrota Śmierci były otwarte. A Lucy ją znajdzie.

czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział IV - Dziwne rzeczy się dzieją

1. Dziękuje za wszystkie komentarze :* Są bardzo motywujące. DZIĘKUJĘ. <3
Nie mam czasu na nie wszystkie odpowiadać, więc z góry przepraszam. :>
2. Dla mojej Eller <3 Jest tutaj Elva, Arya, to już tylko jej brakuje. Ala, postaraj się, ona musi czytać Persiaka xD
LUCY
Zachowała się chamsko, wiedziała o tym. Nie powinna tak po prostu wybiec z Bunkra 9. nie powiedziawszy nawet miłego słowa, tylko klnąc pod nosem. Ale co mogła poradzić - wkurzyła się na Nico. No bo co mogła innego zrobić? Najpierw przychodzi w interesie, a chwilę później irytuje się o byle co. Idiota. Normalnie Lucy nazwałaby taką osobę rozpieszczonym bachorem, jednak Nico miał to coś... krył w sobie urazę, był pokrzywdzony przez los. A z pewnością nikt go nie rozpieszczał. Lucy pomyślała, że trzeba mu pomóc.
Dziewczyna skierowała swoje kroki w kierunku Szóstki. Powinna się przywitać i zaznajomić z rodzeństwem, w końcu spędzi w Obozie Herosów kilka ładnych lat. Postanowiła przynajmniej przez pewien czas nie zawracać sobie głowy Leo Valdezem i Nico di Angelo.
Wyszła z lasu i ujrzała najbardziej budujący widok - dziesiątki herosów wspinało się na plującą lawą, walczyło na mecze, pływało w jeziorze i oddawało się innym obozowym zajęciom. Lucy uśmiechnęła się. Poczuła więź łączącą ją z tymi dzieciakami, wieź, która jakby kazała jej się nimi opiekować. Dziewczyna skarciła siebie w myślach, bo było to z lekka dziwne.
Wtem poczuła, jak coś owija się w okół jej nogi. Spojrzała na swoją kostkę i ujrzała pnące się w górę winorośle. Spróbowała przerwać pnącza rękoma. Z początku nie chciały ustąpić, aż niespodziewanie nad dłońmi Lucy utworzyła się srebrna poświata, która zamieniła winorośl w pył. Zszokowana dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Nie potrafiła zrozumieć, co przed chwilą stało się z jej dłońmi. W pewnym momencie poczuła, że ktoś się jej przygląda. Podniosła wzrok i ujrzała czerwonego na twarzy mężczyznę ubranego w ohydną koszulę hawajską w tygrysie pasy, szorty koloru khaki, które uwydatniały jego nadwagę oraz rozwalające się sandały. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i ciekawość.
- Kolejny heros - mruknął, a po chwili namysłu dodał. - Zwracaj się do mnie Pan D.
Pan D. Lucy słyszała to już wcześniej, nie tylko z ust Sama... W jej głowie pojawiło się mgliste wspomnienie - grupka dzieciaków w pomarańczowych koszulkach, które stały na środku placu otoczonego monumentalnymi greckimi willami i misternie wykonanymi posągami i krzyczały rozradowane "Panie D.!". A Lucy zbliżała się do nich uśmiechnięta, ściskając swoją malutką rączką dłoń boga. Nie zwracała się do niego jak inne dzieciaki, mówiła mu po imieniu.
Otrząsnęła się. "To było bynajmniej dziwne" - pomyślała.
- Dionizosie, miło mi cię widzieć - uśmiechnęła się. W oczach boga pojawiła się iskierka...szczęścia?, która znikła tak nagle, jak się pojawiła. Twarz Pana D. znów przybrała typowy dla niego wyraz.
- To się jeszcze zobaczy - mruknął. 
- Rozmawiałeś z Annabeth? - Lucy odruchowo zwróciła się do niego na "ty".

- Nie. 
 - Bo? 
- Bo nie. 
- Chyba się nie dogadamy - westchnęła Lucy. - Mógłbyś mi chociaż wytłumaczyć, dlaczego zaatakowały mnie winorośle? 
- Mogłabyś mi wytłumaczyć, jak udało ci się je zerwać? - Pan D. odpowiedział pytaniem na pytanie. 
Lucy obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Domku numer 6. Nie usłyszała już jednak, jak Dionizos przeklina pod nosem swojego ojca, który kazał mu udawać niemiłego i nieznajomego... 
Dziewczyna zaczęła powoli robić listę "Osoby, którymi na razie mam się nie przejmować" - znaleźli się na niej Pan D. i Nico di Angelo. Stworzyła też drugą listę "O Boże, strasznie mi się podobasz, ale nic ci nie powiem, bo jesteś za bardzo zajebisty". Jedyna pozycja - Leo Valdez. Lucy westchnęła. Dlaczego to wszystko musi być takie dziwne? - pomyślała. 
 Gdy szła, zauważyła, że obozowicze dziwnie się na nią patrzą. Pomyślała, że to pewnie z powodu opłakanego wyglądu. Chociaż ostatni raz myła się ledwie wczoraj, pewnie zalatywało od niej na kilometr potem, ziemią i krwią cyklopów. Trzeba przyznać, że leśnie strumyki nie należą do najlepszych miejsc na kąpiel. No trudno - pomyślała dziewczyna - Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż kąpiel. 
W zamyśleniu wpadła na o wiele wyższą od siebie, napakowaną dziewczynę o krótko przystrzyżonych włosach i złowieszczym spojrzeniu. Wręcz biło od niej agresją, dumą oraz pewnością siebie. Przypominała Lucy jedną z tych zbuntowanych i groźnych dziewiętnastolatek, które znęcają się nad słabszymi, a potem zabierają im kasę. Będę chojraczyć - postanowiła w myślach dziewczyna. 
- Z DROGI MALUCHU! ŁAZIĆ NIE UMIESZ, CZY CO?! WIESZ W OGÓLE, KIM JA JESTEM?! - wydarła się napakowana dziewiętnastolatka, plując przy tym śliną. 
Lucy nieśpiesznie, wręcz z ignorancją otarła twarz i demonstracyjnie strzepnęła ciecz z dłoni. 
- Wiem kim jesteś - odparła spokojnie; starała się brzmieć pewnie i odnosić się lekceważąco w stosunku do swojej rozmówczyni. - Osobą, która stanęła mi drodze. 
- JA STANĘŁAM CI NA DRODZE?! JA?! JESTEM CLARISSE LA RUE! WSZYSCY SĄ TUTAJ MI PODPORZĄDKOWANI! - wydarła się. 
- Czyżby? - Lucy lekceważąco wpatrywała się w swoje paznokcie - Wydawało mi się, że dyrektorem jest Dionizos, a pomaga mu Chejron. 
- Słuchaj mała szmato! - wysyczała Clarisse - Jestem córką Aresa i takie kruszynki jak ty nie dorastają mi nawet do pięt - z każdym słowem co raz bardziej zbliżała swoją twarz do twarzy Lucy. 
- Małe jest piękne - córka Ateny wzruszyła ramionami, obróciła się na pięcie i zaczęła nieśpiesznie iść. Uznała, że lepiej nie doprowadzać Clarisse do szewskiej pasji. Wiedziała, że inni obozowicze przyglądają im się z ukrycia ciekawi rozowju sytuacji. Lucy słyszała nawet brzdęk przekazywanych z rąk do rąk monet. "Robią zakłady" - pomyślała. 
- Nie tak szybko pannisiu - warknęła córka boga wojny. 
- Co? - rzuciła Lucy nawet się nie odwracając. 
- Pojedynek. Ja przeciw tobie. Wszystkie chwyty dozowolone. Zobaczymy, czy dalej będziesz taka pewna siebie, gdy rozgniotę cię na kwaśne jabłko.
Dziewczyna przystanęła i powoli obróciła się w kierunku Clarisse. Szybko przeanalizowała sytuację. Gdyby odmówiła, stałaby się pośmiewiskiem. Zawiodłaby Atenę i tych herosów, którzy w tamtej chwili przyglądały się im. Była dla nich wzorem, przeciwstawiła się tyrance. Gdyby się wystraszyła, mogłaby równie dobrze wynieść się z Obozu Herosów i wrócić do domu. Zostawić tu Leo i innych herosów, którzy potrzebowali jej wsparcia. Olała zmęczenie i brak umiejętności walki. Mogła mieć nadzieję, że znów pojawi się ten bitewny szał. 
- Przyjmuję wyzwanie.

 ANNIE 
Annabeth spiorunowała ją wzrokiem. Annie miała ochotę zapaść się pod ziemię, zaszyć się w lesie w otoczeniu natury i uciec od tego spojrzenia. Zadawała sobie w myślach pytanie, dlaczego. Dlaczego to właśnie ona musiała powiedzieć Annabeth o zniknięciu Chejrona? Gdyby była na dworze, to pewnie wszystkie kwiaty w promieniu 10 metrów powiędłyby z powodu jej obecnego nastroju. 
- P-przeppraszzam - wyjąkała tłumiąc łzy. 
Annie nie wiedziała, dlaczego czuła się winna. Może dlatego, że to zazwyczaj bezpodstawine na nią ją zwalano. Annabeth przykucnęła obok niej. Z początku córka Demeter myślała, że zaraz oberwie i zostanie nazwana największą nieudacznicą świata. Czyli będzie tak, jak zwykle postępują inni. 
Jednak niespodziewanie Annabeth objęła ją ramieniem i przyciągnęła do siebie. 
- Annie - zaczęła miękkim, kojącym głosem. - To nie jest twoja wina. Nie przepraszaj - wyciągnęła z kieszeni husteczkę i podała ją dziewczynce. - Opowiedz mi tylko, jak do tego doszło. Proszę. 
Annie zawahała się. Spojrzała na swoją niezwykłą roślinkę i pomyślała, że musi wreszcie się wykazać, spełnić oczekiwania Demeter. Udowodnić, że jest coś warta i że nie jest tylko zakompleksioną ofiarą przemocy domowej. Pójdzie na misję, uratuje Chejrona... 
Łatwo pomyśleć, trudniej zrobić. Dziewczynka nie potrafiła wymówić tych słów. W głębi duszy czuła nikły płomień pewności siebie, jednak nieśmiałość zaczęła go skutecznie gasić. Jakby mały kwiatuszek, który nie może przebić się spośród cierni do Słońca. Wtedy Annie spojrzała na Annabeth - jej osobistą idolkę, wzór odwagi, poświęcenia i waleczności. Chciała być taka jak ona. "Mały krok - powiedz o tym" - pomyślała w celu motywacji. Przetarła oczy chusteczką i zaczęła mówić: 
- Jak dobrze wiesz, Chejron wyjechał niecały tydzień temu na Zlot Centaurów... - przerwała, ale Annabeth skinęła głową, aby kontynuowała. - ...ale dwa dni temu drzewa mi powiedziały, że naszego dyrektor się na nim nie pojawił - to była jedna z niezwykłych zdolności Annie - potrafiła rozmawiać z roślinami - Usłyszały rozmowy ptaków i podzieliły się ze mną tą informacją, a ja powiedziałam o tym Panu D. Nasz dyrektor zarządził, aby każdy wymyślił jakiś sposób na jego odnalezienie - tak właściwie to tylko napomniał o tym podczas ogniska, gdy wszyscy byli zajęci pałaszowaniem kiełbasek, ale Annie nie chciała mówić źle o bogu wina. Byłoby to niegrzeczne - Ja stworzyłam tę niezwykłą roślinkę, ale chyba nie powinnam się rozpowiadać na jej temat... Bynajmniej, nawet bogowie Olimpu nie są w stanie go znaleźć. To zadanie dla herosów - zawahała się i dodała cicho - Ja... Chciałabym wziąć udziać w tej misji. 
Annabeth wstała powoli i podeszła do okna. Przez kilka minut wpatrywała się w milczeniu w morze, aż w końcu wyszeptała: 
- Jak wtedy z Herą... - po czym dodała już głośniej - Dlaczego mi nie powiedzieliście? 
- P-pan D. nie chciał psuć wam zabawy... - Annie wiedziała, że była to kiepska wymówka dyrektora Obozu Herosów, ale co mogła poradzić. Była tylko prostym obozowiczem. 
- Niech go Tartar pochłonie! - krzyknęła zdenerwowana córka Ateny i opadła na krzesło. Zacisnęła pięści i przez chwilę uspakajała oddech. Gdy się uspokoiła, powiedziała - Annie Pitvicki, jesteś bardzo dzielna. Zrobiłaś co w twojej mocy, aby odnaleźć Chejrona. Wstawię się za tobą, abyś mogła wziąć udział w tej misji. 
 Dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało, ale w głębi duszy czuła, że popełniła błąd. "Ja na misji? Co mi głupiego strzeliło do głowy?!" - myślała. Owszem, chciała tego, ale były to tylko marzenia. Teraz nie mogła już odmówić, bo na kogo by wyszła w oczach Annabeth? Wychrypiała więc: 
- D-dziękuję. 
Córka Ateny przyglądała jej się bacznie przez chwilę, jakby wyczuła, że dziewczynka coś ukrywa. Po chwili wstała i gestem zachęciła Annie, by zrobiła to samo. - Chodź, zapoznam cię z moją nową siostrą. 
Córka Demeter wyjrzała za okno:
- Z tą, która zaraz będzie walczyła z C-Clari-sse? 
- CO?! - Annabeth spojrzała we wskazanym kierunku. Jakieś 200 metrów od Wielkiego Domu obozowicze ustawili się w półkolu wokół dwóch postaci. Nawet z tej odległości rozpoznała Lucy i Clarisse - Tak, z nią... Jest albo głupia albo ma jakiś sprytny plan. A może... Nie... No nie ważne, chodźmy przemówić jej do rozsądku.  


sobota, 9 listopada 2013

Rozdział III - Nico, Annie i zmutowane roslinki


Określenie "Tak bardzo brak weny" jest chyba odpowiednie... No ale cóż, enjoy!
Dla mojej korektorki Emilii i wszystkich Ani xD
PS W górnych zakładkach dodałam "Opis rodem tych Riordana" :)

LEO
- A to jest twój nowy dom - Leo z tryumfalnym uśmiechem wskazał na piękną, szarą i misternie wykonaną budowlę z wizerunkiem sowy nad drzwiami - Domek nr 6. Annabeth stawiała opory i nie chciała wtajemniczać Lucy w obozowe życie (obce pochodzenie i dziwne odruchy bitewne nie dawały jej spokoju), ale na szczęście Percy poparł pomysł Leona. Dzięki temu dziewczyna zobaczyła już strzelającą lawą ścianę wspinaczkową, strzelnicę, arenę treningową i domki. Po drodze wstąpili do jadalni, gdzie obozowicze jedli śniadanie. Leo był wpradzie najedzony po przyjęciu urodzinowym Jasona, ale pomyślał, że dziewczyna może być głodna. Kilka osób przyglądało się z zaciekawieniem Lucy, a jeden z  synów Afrodyty puścił do niej oko, więc Leo niby w zamyśleniu nadmienił, że ma władzę nad ogniem. Wszyscy jak jeden mąż wrócili do swoich zajęć. "Czują respekt, ustępują mi dziewczyny" - pomyślał wtedy . "Albo wiedzą, że i tak ci się nie uda" - dodał cichy głosik w jego głowie.
Leo był zdziwiony, że dziewczyna tyle wie o obozowym życiu. Nie zaskoczył jej widok pól truskawek ("To dzięki Dionizosowi, dyrektorowi tego obozu"), satyrów uganiających się za nimfami ("Ale oni głupi. Przecież i tak zamienią się w drzewa, zanim je pocałują") ani jaskini Rachel ("Szkoda, że jej nie ma"). W dodatku Leo nie mógł się pozbyć wrażenia, że dzewczyna jest jakby nieobecna i strasznie zdystansowana. Czyżby ją odrażał? Zniechęcał? Mniejsza o to. I tak nie poderwie żadnej dziewczyny, tym bardziej córki Ateny. 
Teraz, gdy stali już pod Szóstką, ogarnęły go jeszcze większe wątpliwości, gdy dziewczyna szepnęła:
- Nie chcę tam wchodzić.
Leo wahał się tylko przez chwilę. Myślał o tym od czasu, jak został z nią sam na sam. Przecież znała życie obozowe (może istniała jakaś strona poradnik-zycia-obozowego.olimp.net?), film istrukta..owy nie był jej potrzebny... Podjął decyzję.
- Chodź - pociągnął Lucy w stronę lasu. Dobrze, że inni obozowicze byli w pawilonie jadalnym. Co mogliby sobie pomyśleć?
- Dokąd idziemy?! - krzyknęła w biegu Lucy i spojrzała na niego przenikliwie.
- Biuro podróży Valdez Tour oferuje szanownej pani darmowe atrakcje dla VIP-ów - Leo uśmiechnął się zawadiacko. 
- Pamiętaj, że mam broń. A ty nie - powiedziała.
Po kilku minutach biegu dotarli do celu - ogromnej lecz nie za pięknej konstrukcji stojącej w środku lasu. Leo użył ognia i drzwi Bunkra 9. stanęły przed nimi otworem.
- Zapraszam szanowną panią do wnętrza najlepszego miejsca w całym obozie - może to "najlepszego" nie było dobrze  sprecyzowanym określeniem. Powinien dodać "dla niego". Jako syn Hefajsota uwielbiał takie miejsca. 
Na szczęście Lucy (o dziwo!) podzieliła jego entuzjazm:
- TY to zbudowałeś?! O mój Boże, to miejsce jest niesamowite! Mogłabym ulepszyć moje strzały!
- Eee... Serio ci się podoba?! - Leo był szczerze zaskoczony. Zazwyczaj tylko dzieci Hefajstosa dostrzegały potencjał i niezwykłość tego miejsca. 
- No pewnie! To tutaj zbudowałeś Argo II, prawda? - podniecona Lucy chodziła od jednego stolika do drugiego, przeglądała jego projekty i prototypy. Leo stwierdził, że to było dziwne. Bardzo dziwne. Po pierwsze - to była dziewczyna. Po drugie - córka Ateny. Dzieci bogini mądrości fascynowały się naukami ścisłymi, były profesorami i doktorami na uniwersytetach, ale nawet Annabeth nie interesowała się zanadto Bunkrem 9. i jego projektami. A oto pojawia się śliczna córka Ateny, która podnieca się maszynami i potrafi walczyć. Czego chcieć więcej?
Pozostawała tylko nie dająca Leonowi spokoju trzecia kwestia:
- Skąd wiedziałaś o Argo II? - wypalił - I o całym życiu obozowym, walką z Gają... o mnie? - naszły go wątpliwości. Może Annabeth miała rację z tym obłąkaniem...?
- Nie ważne - odparła znad notatek.
Jak to "Nie ważne"?! Leo nie potrafił tego zrozumieć. "No jak?! Przecież nie można o tym przeczytaćw internecie! Może spotkała satyra?" - takie myśli krążyły Leo po głowie.
- Dziewczyna, którą do Obozu mieli przyprowadzić bracia Hood i Sam od Apolla... Nie dziwię się, że nic nie wiesz. To miała być tajn misja. Nawet Annabeth nic nie wiedziała - zza pleców Leo dobiegł głos osoby, którą najmniej chciałby teraz widzieć.
- To skąd to wiesz? - starał się nie okazywać nerwów. Spojrzał na Lucy, która wpatrywała się w przybysza znad stosu projektów.
- Wciąż zapominasz, Valdez, że ja jestem inny - odparł Nico di Angelo - Mnie nie obowiązują obozowe zasady i tajemnice. 
 - A co cię ona interesuje? - zapytał Leo z nutą złośliwości w głosie. Nie ufał temu chłopakowi, a to, że interesował się Lucy nie wróżyło nic dobrego. 
- Nie twoja sprawa - mruknął i podszedł do Lucy - Cieszę się, że mimo wszystko nie umiesz tak celnie strzelać. 
- di Angelo - mruknęła dziewczyna - Miałam nadzieję, że nie spotkamy się tak szybko. 
- Jestem aż tak straszny? 
"Strasznie dziwny" - pomyślał Leo. 
- Nie, ale... - urwała. 
- Dobra, rozumiem - mruknął Nico i zaczął iść w stronę wyjścia. 
- Czekaj! - Lucy podbiegła do niego i złapała go za rękę. Nico skrzywił się, ale nie strącił jej dłoni - Chyba rozumiesz, słyszałam, że inni nie pajają do ciebie sympatią, jesteś tajemniczy i nie wiadomo, jakie masz cele i intencje. A ja zraniłam twojego psa, więc pewnie tym bardziej mnie nie lubisz. Więc widzisz, to nie mogłoby być miłe spotkanie. Bez urazy - uśmiechnęła się przepraszająco.
- W takim razie do zobaczenia w bardziej sprzyjających okolicznościach - powiedział Nico z nutą... smutku? Leo miał nadzieje, że tylko mu się wydawało. Nikowi miałoby zależeć na jakiejś dziewczynie poza Hazel? Niemożliwe. Nico znów zaczął iść w kierunku drzwi, więc dziewczyna ponownie podbiegła i załapała go za zimne, chude palce. 
 - Czekaj - zaczęła gardłowym, zachrypniętym głosem - Po co w ogóle tu przyszedłeś?! - rzuciła oskarżycielsko. 
Nico zacisnął szczękę i machinalnie strącił rękę dziewczyny. 
 - Zostaw mnie, dobrze? - odparł szorstko. Leo zdezorientowany patrzył się to an jedno, to na drugie, starając się pojąć sytuację.  
- Człowieku, ogarnij się! - Lucy podniosła głos - Najpierw przychodzisz, zaczynasz rozmowę, a gdy coś idzie nie po twojej myśli, to przybierasz pozę ofiary! Powiesz mi do cholery, po co przyszedłeś?! 
 - Potrzebuję cię - szepnął - A co do mojego psa, jeszcze się policzymy - zakończył i zmienił się w cień.
Chwile po tym Lucy zaciskając pięści wybiegła z bunkru, mrucząc pod nosem obelgi w stronę Nico i teksty w stylu "O co mu k***a chodzi?! Potrzebna?! Ale oczywiście, co z tego, że nic nie rozumiem!". 
"Co ten Nico ukrywa?" - zastanawiał się Leo, podnosząc młotek, który przed chwila upuścił ze zdziwienia. Znów czuł się jak Siódme Koło. 

ANNIE 
Sama rozmowa z Dionizosem była wystarczająco stresująca, a dyskusja na tak drażliwy temat tym bardziej. Dlatego Annie stała oniemiała przed drzwiami Wielkiego Domu niepewna, co ma robić. Przecież Pan D. mógł ją wyśmiać i uznać jej pomysł za głupi. I tak już oznajmił, że jeżeli go nie zadowoli, to zadanie przejmie Annabeth. Annie była święcie przekonana, że tak się stanie. Bo kim ona jest w porównaniu do córki Ateny? Annabeth - piękna, mądra i podziwiana. A ona? Zakompleksiona jedenastoletnia córka Demeter, niska i chuda jak szkielet, z długimi, prostymi, rudymi włosami (niech ten kolor będzie przeklęty!), kupią piegów i niedocenianymi zdolnościami. 
"Dobra, spokojnie, teraz tam wejdziesz. Twój pomysł jest dobry" - Annie próbowała dodać sobie w duchu otuchy, chociaż nie za bardzo w siebie wierzyła. 
- Raz... Dwa... Trzy - szepnęła i na "trzy" otworzyła drzwi i weszła do środka. 
- Wreszcie przyszłaś - rozległ się głos Pana D. Dochodził z pokoju obok. 
- P-przepraszam szanownego pana najmocniej - Annie weszła do pomieszczenia, w którym znajdował się dyrektor Obozu i poczuła, że robi się czerwona na twarzy. 
 - Siadaj - Pan D. wskazał niedbale na stojące po przeciwnej stronie stołu krzesło. Sam wyczarował dla siebie puchar z winem, który od razu zamienił się w puszkę dietetycznej coli - Nie ma to jak kochający ojczulek. 
Annie siedziała cicho. Bała się Dionizosa. Wpatrywała się więc w trzymaną na kolanach roślinkę, która, jak myślała, jest kluczem do rozwiązania ich problemów. 
- Herosi... Same z wami kłopoty - westchnął Pan D. - No, pokazuj ten genialny wynalazek. Chociaż pewnie i tak nie zadziała - mruknął znudzony. 
Annie chciała poprawić dyrektora, ale ugryzła się w język. Jeszcze wyszłaby na niegrzeczną. Wyciągnęła z jednej z ogromnych kieszeni swoich ogrodniczek miniaturowy mikroskop. Nacisnęła przycisk na statywie i powiększył się on do normalnych rozmiarów. Postawiła go na stole obok doniczki z niepozornym kwiatkiem. Przełknęła głośno ślinę. 
- Więc... - zawahała się. Jeżeli się ośmieszy? "Tylko ty możesz pomóc" - w jej głowie rozległ się głos Demeter. Annie wzięła się w garść. "Przecież wiesz o tym wszystko" - pomyślała i zaczęła mówić: - To genetycznie udoskonalone kwiaty. Zmutowane, jak kto woli. Wystarczyło zmienić strukturę komórek, dodać nowe organella, stworzyć niewidoczne dla ludzkiego oka tkanki... - wskazała chudą ręką na roślinkę - Nie znajdzie szanowny pan takiej nigdzie indziej! Z pozoru wygląda na zwyczajny kwiat, ale takim nie jest! Proszę pana, ta roślina potrafi kodować informacje! Wystarczy, że zasadzę za chwilę ten okaz, a jego korzenie zaczną się rozrastać i już 10 minut później wyrośnie z nich nowy kwiat w Central Parku. Co więcej, pełen wzrost zajmie mu nie więcej niż minutę i od razu zacznie zbierać informacje, czyli obrazy i dźwięki. Zacznie je przekazywać korzeniami do pierwotnego kwiatu, który wytworzy specjalny płatek, w którym będą kodowane dane. Aby je odczytać, wystarczy przenieść owy płatek do specjalnego czytnika - wyjęła z kieszeni urządzenie przypominające smartfona, z dużym wyświetlaczem, dwoma klawiszami i specjalnym zagłębieniem dla płatka - A informacje zostaną wyświetlone na ekranie - uśmiechnęła się nieśmiało. 
Pan D. podrapał się w zamyśleniu po podbródku. Miał beznamiętny wyraz twarzy. 
- Jakie są tego wady? 
Annie zawahała się i przygryzła wargę. Dziwny przypływ pewności siebie opuścił ją.
- Emm... Tylko pierwotna roślina wytwarza gromadzące informacje płatki. Jeżeli uschnie... - zawahała się - Pozostałe kwiaty na nic się nie przydadzą - spuściła wzrok.
- I tak zrobiłaś więcej, niż inni obozowicze - mruknął Pan D. - Pomyślmy...
Annie spuściła wzrok i przygryzła wargę. Od tego zależy wszystko.
- Dobra, chyba nic innego nie wymyślimy. Zostaje - Annie otworzyła z zaskoczenia oczy. Jej roślinka? Krzyknęła z radości w myślach - Ale nie podoba mi się, że powodzenie misji zależy od kwiatka... - dodał dyrektor Obozu.
- Jakiej misji?
Annie odwróciła się. W drzwiach stała Annabeth. "Bogowie, tylko nie to..." - pomyślała z przerażeniem. 
- Nie ładnie tak podsłuchiwać, Annie Bell - mruknął Pan D. - Po co tu przyszłaś?
- Mamy mały problem. Pojawiła się dziwna dziewczyna, z początku myślałam, że obłąkana... - Annie wstrzymała oddech. Od dwóch miesięcy w okolicach Obozu Herosów oraz Obozu Jupiter pojawiali się wrogo nastawieni herosi, którzy głosili, że zagłada Olimpu jest bliska. Mówili też coś o nowych bogach, dlatego nazywano ich "obłąkani" - ...ale została uznana przez Atenę...
- Jak wygląda? - przerwał jej Pan D. z nieukrywaną ciekawością.
- Dziwne, jasnosrebrne włosy, wielokolorowe oczy...
- Zostawiam was same - rzucił Pan D. i w pośpiechu opuścił Wielki Dom.
- O co mu chodzi? - Annabeth spojrzała z ciekawością na Annie.
- N-nie wwiem - wyjąkała dziewczyna.
Córka Ateny przysiadła na podłodze
- A powiesz mi, o jaką misję chodziło dyrektorowi? - uśmiechnęła się kojąco.
Annie zrobiła się blada. Przecież Annabeth nic nie wie... To była tajemnica... Jeśli się dowie, będzie zła. A skoro dowie się tego od niej... Wolała o tym nie myśleć.
"I tak się dowie" - usłyszała w głowie głos Demeter.
Annie przeklnęła swój los w duchu i pomodliła się szybko o krótką i bezbolesną śmierć.
- Chejron zaginął.


sobota, 19 października 2013

Rozdział II - Przesłuchanie w porannym słońcu

LUCY
Te dwie strzały wypuściła zupełnie odruchowo. Zobaczyła tego piekielnego psa i nagle wstąpiła w nią ta głupia druga natura. Lucy nienawidziła tego stanu, który zawsze się pojawiał podczas bójek. Pragnienie zemsty i agresja zalewały ją całą, jakby nie była sobą. Liczyła się tylko walka i wygrana, zranienie przeciwnika.
Oczywiście, wtedy też nie mogło być inaczej. Wyciągnęła z pochwy miecz i bez zastanowienia ruszyła na blondynkę, która próbowała pomóc postrzelonemu chłopakowi. Lucy czuła się tak, jakby ktoś kontrolował jej umysł, ale nic nie mogła na to poradzić. Cząstka świadomości podpowiadała jej, że to Percy, Annabeth, Piper i Leo - herosi, o których opowiadał jej Sam. Niestety, nie mogła nic poradzić na to, że w nagle to ona była narzędziem dla miecza, a nie odwrotnie.
- No chodźcie, zabawimy się - syknęła. "Co ja robię?! To nie jestem ja!" - pomyślała Lucy.
Blondynka, Annabeth, która właśnie wyjęła strzałę z ramienia Percy'ego i nakarmiła go dziwną tabletką, wstała i wyjęła z pochwy sztylet.
- Piper, demony? - spytała z nienaturalnym spokojem.
Dziewczyna o indiańskich rysach pokręciła przecząco głową.
- Kolejna obłąkana - westchnęła blondynka - Musimy pogadać z Chejronem.
- Ten głupi konik wam nie pomoże - warknęła Lucy.
Annabeth podeszła bliżej niej, celując sztyletem w jej klatkę piersiową.
- Głupi konik? To jest CENTAUR! - powiedziała - Kim ty właściwie jesteś?
Część Lucy chciała powiedzieć blondynce wszystko - o swoim dzieciństwie, dziwnych wypadkach oraz spotkaniu Sama. Wtedy z pewnością poznałaby ją i zaprowadziła do kierownika Obozu.
Oczywiście, odezwała się ta druga natura.
- Hmm... Może rzeczywiście jednym z obłąkanych? Nic ci do tego, blondi - fuknęła.
- Zabijmy ją - wtrąciła się Piper.
- Dlaczego? Jest ładna - odezwał się Leo. Dopiero wtedy Lucy zwróciła na niego większą uwagę i... zachwyciła się nim. Miał takie cudowne włosy i uśmiech, w dodatku sprawiał wrażenie dowcipnego i radosnego. Wtem uświadomiła sobie, że tak samo wyglądał chłopak z jej snu.
Nagle druga natura Lucy ustąpiła, jakby to Leo ją przepędził. Dziewczyna zrozumiała, co narobiła. "Pięknie" - switowała w myślach.
- Valez, ogarnij się - westchnęła Annabeth - Zaatakowała nas, postrzeliła Percy'ego i Panią O'Leary, a ty chcesz ją ułaskawić, bo jest piękna?
- Ann, nic mi nie jest - wtrącił się syn Posejdona.
- Glonomóżdżku, leż cicho, nie pomagasz - powiedziała Annabeth. - Piper, co o tym wszystkim myślisz?
- Obłąkana. Jak nic.
Lucy była pewna, że nie jest obłąkana. Ewentualnie obłędnie zauroczona Leonem, ale chyba nie o to chodziło Annabeth.
- Niee... - powiedziała Lucy.
- Nie? Przestajesz chojraczyć? - Annabeth podparła się rękoma pod boki.
- Daj jej spokój! - krzyknął Leo.
Blondynka zgromiła go wzrokiem.
- Ty się lepiej Valdez nie odzywaj, bo wyjdzie tak, jak w zeszłym roku w Obozie Jupiter. Wszystko popsułeś.
Lucy zrobiło się żal tego chłopaka, który poczerwieniał ze wstydu i zacisnął pięści. Chciała go przytulić i pocieszyć.
Annabeth odwróciła się w kierunku Percy'ego.
- Zabijamy? Wiesz, że tego nie lubię, ale chyba jest obłąkana, więc...
- Zobaczcie! - krzyknęła nagle Piper - Uznana!
Lucy przypomniało się, jak Sam mówił o uznawaniu. Oznaczało to, że jej boski rodzic uznał herosa za swoje dziecko. Dziewczyna miała skrytą nadzieję, że jej matką nie okaże się bogini wiecznych porażek i żałosności.
- Och.. - jęknęła Annabeth.
- Co?! - zdziwił się Percy.
- Nie... - mruknęła Piper.
- A ja myślałem, że Afrodyta - Leo pokręcił głową z niedowierzaniem. Czyli matką Lucy nie była bogini miłości. Mogła się tego spodziewać.
- Co się tak na mnie patrzycie, jakbyście zobaczyli ducha?
- Chyba jednak będziesz żyła - odparła Annabeth.
- Dlaczego? - Lucy starała się, aby głos jej nie zadrżał.
- Bo jesteś moją siostrą.

LEO
Leo spodziewał się wszystkiego. Oprócz tego, że zakocha się w dziewczynie, która chciała ich zabić.
Spodziewał się, że do Percy'ego i Pani O'Leary strzelał jakiś idiota z domku Apolina albo, Zeusie broń, Kupidryn. Leo strasznie się zdziwił, gdy zobaczył chudą dziewczynę, na oko czternastoletnią, mniej - więcej jego wzrostu. Miała ona długie, srebrzystobiałe włosy, które niezwykle wyglądały w brasku poranka. Jednak to nie niezwykłe włosy najbardziej zachwyciły Leona, lecz oczy nieznajomej. W rankingu Najniezwyklejsze oczy świata pobiłyby nawet oczy dzieci Afrodyty, bo nie zmieniały koloru - one były wielokolorowe. Poczynając od szarej prawej części prawej tęczówki były niebieskie, zielone, piwne, brązowe, a na czarnym w skrawku lewego oka kończąc.
Zrobiła na nim wrażenie także swoją postawą. Osoba, która przeciwstawiała się Annabeth, musiała być głupia albo odważna. Leo lubił odważne dziewczyny. Dlatego się za nią wstawił.
Lecz to i tak nic w porównaniu z szokiem, jakiego doznał, gdy nad głową nieznajomej pojawiła się sowa - symbol Ateny. W tym momencie wszystkie jego wizje rozpadł się jak Festus dwa lata temu. Dzieciaki Ateny były niedostępne i nie miały czasu na takie głupstwa jak randkowanie, więc jego szanse spadały prawie do zera. Biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej żadna dziewczyna go nie chciała, mógł liczyć na -150% zainteresowanie swoją osobą. Czy boskim rodzicem tej dziewczyny nie mogła być Afrodyta? Albo chociaż Apollo?
Najwyraźniej nie tylko jego zadziwił nagły zwrot akcji. Nieznajoma zmróżyła oczy i wpatrywała się w Annabeth, która natomiast przyglądała się jej, Piper stała z otwartymi ustami, a Percy wodził wzrokiem od swojej dziewczyny do jej siostry. Panowała cisza, a znak znikał powoli znad głowy nowej obozowiczki.
- Ekhem... - Leo postanowił przerwać ciszę - Może się chociaż przedstawisz? - wydukał. "Pięknie, brawo, robisz z siebie błazna" - pomyślał.
- Łucja Wissenschaft. Ale możecie na mnie mówić Lucy - uśmiechnęła się delikatnie.
- L...ucja? - Annebath z trudem wymówiła imę siostry. Nagle na jej twarz przybrała zaskoczony wyraz - Nie jesteś z Ameryki!?
- Jestem z Polski - przyznała.
- Niemożliwe! - Piper powiedziała to, co wszyscy mieli na końcu języka.
- Ja... - zaczęła Lucy, jednak Percy jej przerwał.
- Annabeth...
- Nie teraz Glonomóżdżku, nie widzisz, że właście dowiadujemy się bardzo ważnych rzeczy!? - ofukała go blondynka, po czym dodała już spokojniej - Kontunuuj, Lucy.
- Ja nie wiem, jak to jest możliwe. Ojciec szerokim łukiem omijał temat początków mojego życia i matki - przyznała.
Leo zrobiło się żal dziewczyny.
- Żaden heros nie ma łatwego i szczęśliwego dzieciństwa - uśmiechnął się szeroko - Ale niektóre osoby sprawiają, że dalsze życie może być piękne.
- Valdez... - Annabeth przewróciła oczami
- No co!
Nagle Leo usłyszał tłumiony chichot. To Lucy się śmiała! Pomyślał, że to dobry pierwszy krok. Chyba, że śmiała się z jego głupoty.
- Ale jak to możliwe... - Annabeth myślała gorączkowo - Przecież Cywilizacja Zachodnia przeniosła się do USA... Nie...
- Ann... - zaczął Percy.
- Cicho! Przecież myślę!
Tak więc zapadła cisza, przerwyana tylko pomrukiwaniami Annabeth.
Piper wyjęła spod togi Zwierciadło i zaczęła się w nie wpatrywać. Najwyraźniej zobaczyła coś niepokojącego, bo zrobiła się blada (na tyle, ile można przy jej karnacji) i pośpiesznie schowała sztylet do pochwy.
Leo przeniósł wzrok na Lucy i ze dumieniem stwierdził, że ona też mu się przygląda.
- Jestem aż tak interesujący? - zagadnął, podchodząc bliżej.
- Po prostu poznaję przyszłych współmieszkańców obozu - wzruszyła ramionami - Leo Valdez, prawda?
Leo zdziwił się, że Lucy wie, jak się nazywa. Czyżby czytała w myślach...?
- We własnej osobie - uśmiechnął się i skłonił nisko.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Mieliście być cicho! - krzyknęła Annabeth.
- Już, przepraszamy, Pani Władzo - szybko powiedział Leo.
- Dobra, chyba i tak nic nie wykombinuję - westchnęła i zwróciła się do Lucy - Musimy dowiedzieć się więcej dowiedzieć o twoim pochodzeniu. To nie lada zagadka...
- ANNABETH! - krzyknął Percy.
- Co...! - urwała - Och, Glonomóżdżku, zapomniałam o twoim ramieniu! Dałam ci tylko anbrozję... Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Ann, próbowałem, ale mnie nie słuchałaś!
- Tak? Przepraszam! - odpowiedziała - Mam pomysł! Pójdziemy do Wielkiego Domu - medycy od Apolla zajmą się ramieniem Percy'ego, a ja porozmawiam z Chejorem. Ok? -
Wszyscy wydali pomróki aprobaty
- A co z Panią O'Leary? - zapytał zatroskany Percy.
- Jak widzisz, uciekła. Damy znać Nicowi, to się nią zajmie - odpowiedziała Annabeth - Wszystko jasne? No to w drogę! A, Leo piluj na wszelki wypadek Lucy. Lepiej dmuchać na zimne - uśmiechnęła się lekko.
Jej siostra przygryzła wargę i spuściła wzrok. Leo doskonale wiedział, co czuła. Klepnął ją w ramię.
- Wyluzuj. Zawsze mogę cię obronić - wyszczerzył zęby.
- Nie wątpię - Lucy posłała mu nieśmiały uśmiech i zaczęli schodzić z Wzgórza Herosów. Było przepięknie.

~*~*~*~*~
Taaa daa! :D
Mam nadzieję, że się podoba :)
Dziękuję Merr, Alegz, Liwii, Falenty, Agnieszcze, Mai, Klaudii i reszcze herosòw z grupy Dom Hadesa :3 Kocham Was <3
W komentarzach proszę pisać wszelkie uwagi dotyczące stylu, błędów itp. Dzięki temu kolejne rozdziały będą dla Was lepsze :)
Do zobaczenia za dwa tygodnie! :D

PS No nie mogę z tego arta *...*

wtorek, 15 października 2013

OGŁOSZENIE PARAFIALNE!

W związku z tym, że weekend spędziłam poza domem (konsultacje Kadry Wojewódzkiej w siatkówkę), rozdział ukaże się trochę później, niż planowałam. Miał być dzisiaj, bo chcę dodawać posty raz na 2 tygodnie :)

Przepraszam i pozdrawiam :D
Oliwka
Łapcie na poprawę humoru :3

środa, 2 października 2013

Rozdział I - Niespodziewane spotkanie

LUCY (ŁUCJA)
Każdy z nas w młodości chciał zostać bohaterem. Także Lucy. Jednak gdy walczyła już z kilkoma potworami, wcale nie uważała tego za zabawne...
Wszystko zaczęło się, gdy razem z Samuel'em wylądowali na lotnisku w Nowym Jorku. Co chwilę mijali cyklopów (chociaż z początku Lucy nie wierzyła własnym oczom), a gdy doszli do nadbrzeża, ujrzała przedziwne stworzenia - konie z rybimi ogonami. "Hipokampy" - jak je nazwał Sam. Siedzieli wtedy razem na ławce, jedli hamburgery z McDonalda i wpatrywali się w zachodzące słońce. "Jutro dotrzemy do domu. Będziesz bezpieczna, Lu" - zapewniał ją.
Teraz, zaledwie dwa dni później, szczerze w to wątpiła. Sam nie żył, tak samo jak dwa piekielne ogary, minotaur, trzy cyklopy oraz kilku satyrów. Lucy zastanawiała się, co jeszcze ją czeka oraz kiedy skończy się ten koszmar. Sam powiedział jej, że jest półbogiem (coś jak Herakles) i musi trafić do Obozu Herosów. Gdy zginął, bezskutecznie wypatrywała jakiegoś kierunkowskazu do tego obozu, jednak znalazła tylko kolejnych satyrów. Księżyc był już wysoko na niebie, gdy potwornie zmęczona Lucy wyciągnęła miecz z truchła cyklopa.
 - Czwarty - mruknęła - Chyba należy mi się jakaś odznaka "Mistrz w zabijaniu cyklopów".
Wtem zauważyła kątem oka jakiś błysk. Odwróciła się w tamtym kierunku i na szczycie wzgórza ujrzała smoka owiniętego wokół pnia drzewa, na którym pobłyskiwało coś złotego. Wtedy przypomniała sobie słowa Sama: "Wypatruj smoka na szczycie wzgórza". Zebrała resztki siły i pobiegła w kierunku wielkiego gada, który na jej widok wypuścił obłok pary z nozdrzy. Wyczerpana, usiadła i oparła się o bok zwierzęcia. Siedziała tak chwilę, łapiąc oddech i gładząc gada po pysku.
Czuła się bezpiecznie, więc zaczęła się zastanawiać, czy wczorajsza sztuczka dzisiaj też jej się uda. Skupiła swoje myśli wokół wszystkiego, co kojarzyło jej się z ogniem - ciepła, poczucia bezpieczeństwa, światła. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, ujrzała ognisko, które paliło się zaledwie metr od niej. Uśmiechnęła się i ułożyła się obok smoka, który mruknął z roskoszą, jakby taki taki stan rzeczy mu odpowiadał.
Lucy wpatrywała się w tańczące płomienie i nagle wszystkie wspomnienia zaczęły jej przelatywać przed oczyma. Przypomniała sobie, jak występowała w roli księżniczki w przedszkolu. Jak urodził się Daniel - jej mały braciszek i jak uratowała go przed jadowitym wężem. Moment, w którym przekroczyła próg swojej pierwszej szkoły, a potem siedmiu kolejnych. Pierwsze wyzwiska ze strony innych uczniów. Kłótnię z rodzicami o brak zdjęć z dzieciństwa; "Nie mieliśmy aparatu" - tłumaczyli się. Jak złamana ręka zrosła się w jeden dzień. Przypomniało się jej także te smutne rzeczy. Chwilę, gdy otrzymała pierwszą nagrodę w konkursie artystycznym, a rodzice nawet się nie kwapili, by pogratulować jej przy innych, jakby się wstydzili. Dzień, w którym okazało się, że żadna nerka od dawcy nie będzie odpowiednia, bo ma bardzo dziwną krew, komórki i kiepską tolerancję innych. Pierwsze wywalenie ze szkoły, za odmienność. Drugie za pobicie chłopaka, który ją wyzywał. Kilka kolejnych za dziwne wypadki, za które została obarczona winą. Ucieczkę z domu.
Przypomniał jej się dzień, w którym spotkała Samuela. Było to zaledwie cztery dni temu. Cztery dni, które teraz były dla niej tak odległe jak Bitwa pod Grunwaldem. Wracała z zakończenia roku szkolnego w kiepskim nastroju, ponieważ nie zdała do drugiej klasy gimnazjum. Ocena inna niż pała bądź dwója widniała tylko przy WF-ie, plastyce i muzyce. Wtem w zamyśleniu wpadła na około 16-letniego chłopaka o szerokim uśmiechu, krótkich ciemnych włosach i roześmianych zielonych oczach.
- Wreszcie cię znalazłem - wyszczerzył zęby w ten uroczy sposób, który później pokochała - Jestem Samuel Kayne, syn Apolla. Jak leci? Wiesz, nasz samolot odlatuje za trzy godziny, więc szybko idź się przebrać. I spakuj się - rzucił jej czarną torbę -nerkę. Mówił tak szybko, że Lucy ledwo co go rozumiała.
- Co ty pleciesz?! - zdziwiła się
- Oj, no chodź. Uciekniesz stąd, zaczniesz nowe życie!
Lucy nie sprzeciwiła mu się, perspektywa wyjazdu z Polski (nawet z nieznajomym Samem) wydawała jej się zbyt piękna. Kayne nawijał przez całą drogę do domu, gdy się pakowała (okazało się, że do nerki w magiczny sposób wszystko się mieści) w czasie podróży na lotnisko i gdy już byli w samolocie i lecieli do Nowego Yorku. Lucy wciąż nie wierzyła, że to się dzieje na prawdę, a Sam dalej trajkotał jak najęty. O jego domu - Obozie Herosów, codziennym życiu półbogów i ich misjach, a nawet zapoznał ją z ostatnimi ważnymi wydarzeniami - wojną z Kronosem i walką z Gają. Dziewczyna opowiedziała także pokrótce o sobie. Gdy wylądowali w Nowym Jorku, Kayne pokazał jej miasto i jego ważnejsze miejsca, takie jak Empire State Building (ponąć znajduje się na nim Olimp) oraz Central Park, gdzie spędzili noc. Wtedy Lucy po raz pierwszy miała prawdziwe koszmary. Widziała nastolatkę o czarnych włosach, która była przykuta jak więzień do skały jakiejś jaskinii. Na jej czole lśniły kropelki potu; ręce miała skierowane w stronę ziemii, jakby starała się coś z niej wyciągnąć siłą woli.
- Dalej! - potężny głos odbijał się echem od ścian jaskinii - Inaczej złapiemy twojego brata, może on się nam na coś przyda...
Scena zmieniła się. Lucy stała na krawędzi Wielkiego Kanionu. W oddali było słychać brzdęk kutego żelaza. Kilka kroków dalej przycupnął mężczyzna ubrany w długi, czarny płaszcz. Jedną ręką kreślił coś na skrawku pergaminu, przypominającego mapę, w drugiej trzymał sztylet.
 - Nie uda wam się... Już ja o to zadbam... - mruczał - Bez niej się nie zjednoczycie...
Sen zmienił się. Stała spętana, otoczona przez grupkę wojowników. Ciskali w nią kamieniami, nacinali skórę mieczami. W oddali zobaczyła walącą się górę, z której spadały świetliste postacie.
 - Nie uda wam się... - w jej głowie rozległ się głęboki głos mężczyzny w czarnym płaszczu - Już ja o to zadbam...
Obudziła się wtedy z krzykiem. Sam uspokoił ją i przytulił. Opowiedziała mu swój sen. Chłopak zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego.
 - Musimy ruszać - oznajmił po chwili - Złapiemy taksówkę, to będziemy szybciej. Mam trochę pieniędzy.
Lucy skinęła głową i obróciła się, aby złożyć swój śpiwór. Wtem zobaczyła koło swoich rzeczy srebrny łuk i kołczan pełen strzał. Pokazała broń Samowi
 - Pewnie jedna z akcji Artemidy. Zaraz zacznie zasypywać cię folderami promującymi jej Łowczynie. Chyba możesz go używać - odparł po obejrzeniu podarku - A co do broni... - zaczął szperać w swoim wielkim turystycnym plecaku - ...mam dla ciebie to - wyciągnął z plecaka długą pochwę i wysunął z niej czarny miecz - Stygijskie żelazo. Wypróbuj.
Lucy chwyciła ostrze i zamachnęła się nim kilka razy. Było idealnie wyważone, jak przedłużenie jej ręki.
 - Przypnij pochwę do pasa - poradził. Dziewczynę zmartwił jego beznamiętny głos; coś musiało go martwić - Śmiertelnicy jej nie zobaczą.
Wsiedli do taksówki i Lucy stwierdziła, że USA wcale nie różni się znacząco od Polski - w godzinach szczytu stało się w tak samo dużych korkach. Wreszcie udało im się wjechać na drogę prowadzącą wprost do Long Island. Sam nic nie mówił, tylko wpatrywał się z nostalgią w widok za szybą. Lucy postanowiła przerwać milczenie i zadać pytanie, które dręczyło ją od czasu, aż się spotkali
- Sam... Skoro ty jesteś Amerykaninem, a ja mówię po polsku, to jak to się dzieje, że mnie rozumiesz, a w dodatku słyszę, jakbyś także mówił po polsku?
- Hmm... - Kayne zamyślił się - Pewnie to twój dar. Cokolwiek powiesz, inni usłyszą to w swoim języku, także odwrotnie. To może być podarek od...
Dziewczyna nie dowiedziała się, od kogo to mógł być prezent, ponieważ w tym samym momencie samochód wypadł z drogi pod wpływem uderzenia. Dachowali. Lucy odpięła się i spróbowała otworzyć drzwi. Udało jej się i wyszła na zewnątrz, cała poobijana. Coś chrupnęło jej w lewym nadgarstku, ale nie miała czasu się tym przejmować, bo wtem ujrzała najbardziej przerażający widok w całym swoim dotychczasowym życiu. Po jej prawej stronie stało dwóch cyklopów. Wyglądali ohydnie, odziani jedynie w brudne przepaski na biodrach oraz z naszyjnikami z ludzkich kości na szyi. Po lewej stronie dziewczyny, nad zmasakrowaną taksówką, górował trzeci jednooki. Swoją maczugę, przypominającą zmutowany kij bejsbolowy, uniósł wysoko nad głowę. Lucy chciała krzyknąć, żeby ostrzec Sama, ale nie zdążyła - broń cyklopa opadła na samochód, robiąc z niego wielki naleśnik. Krzyknęła przerażona. Jeden z wrogów ruszył w jej kierunku. W akcie desperacji nałożyła strzałę na cięciwę łuku, modląc się po cichu, aby trafiła w go. Wypuściła ją, a po chwili cyklop padł ze strzałą wbitą w serce i rozpłynął się w proch. Zwróciła się w kierunku drugiego cyklopa i jego także postrzeliła. Lewy nadgarstek niemiłosiernie bolał. Nagle trzeci z cyklopów rzucił się na nią z czymś, co chyba miało być okrzykiem bojowym. Trzecia strzała pomknęła w stronę piersi wroga, jednak Lucy nie oglądała się już za siebie. Zaczęła biec najszybciej, jak umiała. Gdy nie miała już siły, opadła na ziemię. I wtedy ich zobaczyła - satyra i wielkiego, czarnego psa w towarzystwie cyklopa trochę mniejszego od tych, które wcześniej zabiła. Od tamtej chwili miała ochotę zabić każdego piekielnego ogara i kozłonoga, którego napotka. Po krótkim odpoczynku wznowiła marsz - musiała odnaleźć Obóz Herosów. Wieczorem ze zdziwieniem stwierdziła, że nadgarstek już jej nie dokucza. Kolejnej nocy miała te same koszmary, jednak przyśniło jej się coś jeszcze - na oko siedemnastoletni chłopak o latynoskich rysach, potarganych ciemnych włosach i plamach od smaru na ubraniu. "Czekam" - powiedział.
Lucy nawet nie zorientowała się, kiedy zasnęła przy cieple ogniska.
***
Następnego dnia obudziło ją potężne "Hau!". Zerwała się na równe nogi i niewiele myśląc, wypuściła dwie strzały - jedna trafiła w wielkie czarne psisko, druga zraniła wysokiego czarnowłosego chłopaka.

LEO
Leo bardzo lubił rzymskie przyjęcia. Szczególnie rzymskie przyjęcia urodzinowe pretora - bohatera. Cała noc ucztowania, wspólnych tańców i pogawędek z pięknymi paniami.
Własnie wracali cieniem na grzbiecie Pani O'Leary do Obozu. Stanęli na szczycie wzgórza, koło Sosny Thalii i Leo zauważył nieznajomą dziewczynę leżącą koło smoka pilnującego ich domu. Wydawała się piękna w tych swoich srebrnych włosach, które wyglądały jakby przetopiła je ze srebra lub księżyca. Wydawała się też delikatną nimfą, dopóki nie zerwała się, gdy piekielny ogar szczeknął i nie wystrzeliła dwóch strzał, które trafiły Percy'ego i Panią O'Leary...

~*~*~*~*~
Tak oto zaczynam moje fan fiction :) Mam nadzieję, że zrobiłam dobre pierwsze wrażenie i że będziecie czytać moje wypociny ;)
Pozdrawiam
Firnen, córka Ateny

sobota, 28 września 2013

"Historie Herosów" - czyli o czym będziecie czytać na tym blogu

Witajcie! :D
Zapewne kojarzycie mnie jako Firnen (tak, jestem dziewczyną) z wielu facebook'owych stronek. To jest mój drugi blog, na którym będę zamieszczać fan fiction dotyczące herosów. O mnie może kiedy indziej ;)

Fabuła: Wielka Siódemka pokonała Gaję, żaden z głównych bohaterów nie zginął. Rzymianie i Grecy żyją w zgodzie, nawet Oktawian nie czepia się Obozu Herosów. Jednak pewnego dnia z Rachel wypowiada nową Wielką Przepowiednię:

Dziecko Olimpu pojawi się w lecie,
Wcześniej żyło w normalnym świecie.
Pokolenia błogosławionych połączyć się muszą,
Bo inaczej potężne złe moce dobro zduszą
Jeżeli im się zmartwychwstałych pokonać nie uda,
Zapanuje zło i obłuda.


Kogo dotyczy Wielka Przepowiednia? Jakie zagrożenia czekają na herosów? Kto jest "Dzieckiem Olimpu"? Dlaczego bogowie nie chcą mówić o swoich zmarłych śmiertelnych dzieciach?
W "Historiach Herosów" poznacie wielu nowych bohaterów, a także dowiecie się, co spotkało już dobrze nam znane postaci z PJiBO oraz OH. Ponownie wkroczycie na pokład Argo II oraz przeżyjecie wiele przygód z nowymi bohaterami! :D

SPOILER:
Leo będzie miał swoją narrację. Pojawi się także postać, która w PJiBO wystąpiła epizodycznie.

Zapraszam do czytania! :D