sobota, 27 grudnia 2014

ŚWIĄTECZNY ONE-SHOT! Mroźne kominki

Hayley ścisnęła mocniej kierownice, próbując odciąć się od siedzącej obok niej Shurelli i skupiła się na drodze. Widziała, że dziewczyna nie miała ochoty na rozmowę i nie zamierzała jej do niej zmuszać. Czuła się dobrze mogąc rozkoszować się jazdą, jak to przystało robić po niedawnym zdaniu prawka. Pogoda była do tego idealna. Ni to ciemno, ni to jasno i co najważniejsze – bez śniegu. W grudniu zazwyczaj było go pełno, ale, ku radości Hayley, nie tym razem. Przypominając sobie, że według prognozy, opady zaczną się nie wcześniej niż za dwa tygodnie, uśmiechnęła się pod nosem. Była to chyba najlepsza wiadomość jaką usłyszała podczas pobytu w domu. Spędziła w nim dwa dni i miała zostać aż do świąt Bożego Narodzenia, które jej chrześcijańska rodzina obchodziła co roku. Na szczęście dziś rano dostała Iryfon od Shurelli z prośbą o przyjechanie po nią. Z jednej strony widziała, że koleżanka nie prosiłaby ją o to, gdyby znalazła swojego brata, co było bardzo złą wiadomością. Jednak z drugiej strony była to dla Hayley wymówka, aby wrócić do Obozu Herosów i to tam spędzić święto, którego nawet nie zamierzała obchodzić. 
Hayley słysząc, że radio zaczęło szumieć, wyciszyła je, a następnie skręcając w prawo. Wydawało się jej to dziwne, że dojeżdżają do miasta, a w radiu pojawiają się zakłócenia. Szybko spojrzała się w stronę pasażerki. 
Shurellia nie gapiła się już bezsensownie w szybę. Wyprostowała się i szybkim ruchem zgarnęła białe włosy z twarzy. Jej również wydawało się to podejrzane. 
- Tu zawsze jest tak pusto? – spytała, rozglądając się uważanie po rozciągającej się przed nimi drodze. 
- Nie - odpowiedziała Hayley i wcisnęła gaz. 
Wskazówka licznika poszła gwałtownie w górę i wskazała zabronioną prędkość. Hayley zignorowała to. Jeśli to był potwór powinny jak najszybciej znaleźć się w obozie. Zapewne dziewczyny poradziłby sobie z nim, ale szesnastolatka wolała nie ryzykować życia ani Shurelli, ani swojego. 
W końcu zobaczyła w oddali znak "Nowy Jork" jednak, gdyby nie wiedziała co było na nim napisane, w życiu by go nie rozczytała. Wszystko co znajdowało się przed nią było zamarznięte. Droga, znak i latarnie. Wszystko. Hayley wcisnęła guzik kontroli trakcji, ale nie zwolniła. Coś stanowczo było nie tak. Córka Aresa zmrużyła oczy. Niezidentyfikowana postać właśnie minęła znak i zmierzała  w ich kierunku z nadzwyczajną prędkością. W ostatniej chwili wcisnęła hamulec. Auto przekręciło się wokół własnej osi i zatrzymało, gdy Hayley zaciągnęła ręczny. Sprawdziła, czy jej towarzyszce nic się nie stało i wysiadła z pojazdu. 
Na ulicy leżała dziewczyna. Miała może z trzynaście lat. Jej brązowe włosy przypominały bardziej sople lodu, a niebieską bluzę pokrywał śnieg. Dziewczyna wstała i podniosła deskorolkę, która leżała obok niej. A raczej jej szczątki , bo deska nie wygrała starcia z pobliską latarnią, w którą uderzyła. 
- Nic ci nie jest? - spytała Shurellia. 
- Jak to możliwe, że jechałaś z taką prędkością? - dodała Hayley.
- To nie wasza sprawa. - odparła i spiorunowała wzrokiem koleżanki. 
- Zaraz, zaraz. Ty jesteś z obozu! - Hayley spostrzegła pomarańczową koszulkę, taką samą jaką posiadała. - Jestem Hayley, a to Shurellia. Wyjaśnisz nam teraz co się stało? 
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w jakiś punkt po swojej lewej stronie i dopiero po chwili odparła. 
- Cały Nowy Jork zaczął nagle zamarzać. Drogę pokryła gołoledź, na krawędzi dachu pojawiły się sople, a ludzie... Ludzie zaczęli zmieniać się w lodowe posągi. Musiałam jakoś się ratować, więc wykorzystałam wiatry mego ojca i wydostałam się z miasta. 
- Jesteś pewna, że całe miasto zamarzło? Obóz też? - wtrąciła się Shurellia. 
- Ja.... - dziewczyna zawahała się. - nie mam pojęcia co z obozem. 
Hayley postukała nerwowo palcami o biodro. Musiała zastanowić się co dalej. Czy bezpiecznie było wjeżdżać do Nowego Jorku? 
- Wsiadajcie do auta. Pojedziemy do obozu, przy okazji objeżdżając sporą część miasta. Może jednak nie wszystko pokrył śnieg. 
Hayley nie czekając na odpowiedź wróciła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Poczekała chwilę, aż pasażerowie wsiądą do auta i ruszyła. Dopiero po chwili zrozumiała, że dziewczyna nie podała im nawet swojego imienia, ale było już za późno. Pojazd ruszył, a Hayley pozostało wierzyć, że dobrze zrobiła ufając słowom dziewczynki.
***
Dziewczyny stały na wzgórzu, patrząc na obraz który się przed nimi znajdował.
Shurellia pełna niedowierzania obserwowała Obóz Herosów - cały teren był pokryty lodem i śniegiem, sprawiając wrażenie baśniowej scenerii. Ale to nie była bajka. Wokół zasp i ośnieżonych domków stały pojedyncze... rzeźby? Och, bogowie. To byli zamarznięci herosi, ich twarze wykrzywiał strach i niedowierzanie. Musiało tu się dziać prawdziwe piekło. Co gorsza, córka Hypnosa widziała ich sny. Do Shurelli dochodziły różne obrazy koszmarów, które starała się lekko zmienić, złagodzić.
-Rety - odezwała się w końcu Arenderia, która w końcu, łaskawie zdradziła swoje imię. - Jest gorzej niż sądziłam.
Gdy ją znalazły, Hayley zarządziła natychmiastowy powrót do obozu, po czym pędziła samochodem z zawrotną szybkością. Swoją drogą było to bardzo niebezpieczne na lodzie, ale Delia, która swoją drogą była córką Eola, nie była zdziwiona jej obawami - to w końcu był ich dom.
- Hej, rozejrzyjmy się - zaproponowała Hayley, starając się brzmieć optymistycznie. - Może komuś się poszczęściło.
Po tych słowach dziewczyny rozdzieliły się, każda próbowała znaleźć kogoś bliskiego. Także Shurelia. Białowłosa dziewczyna biegała niespokojnie między domkami, szukając bliskich twarzy. Arenderia, córka Eola, przeczesywała teren przy lesie, Hayley zaś stała w miejscu przed domkiem Aresa, jej twarz nie wyrażała kompletnie żadnych uczuć.
-No! - Shurellia odwróciła się w stronę z której dobiegał głos. - W końcu się ktoś zjawił! Człowiek wyjeżdża i zostawia was na parę tygodni, a tu proszę, już coś popsuliście. Macie może herbatkę?
Głos należał do wysokiej dziewczyny, najwyraźniej pochodzącej z Obozu.
Miała szopę z lokowanych włosów na głowie, pomimo mrozu na dłoniach nie miała rękawiczek, do tego raczej nieświadomie przewracała sobie między palcami śrubokręt. Sprawiała jednak wrażenie sympatycznej, lecz porywczej.
Dlaczego nie zamarzła?
- Kim jesteś? - głos Shurelii brzmiał słabo, przez co dziewczyna trochę się speszyła. Chciała zawołać swoje koleżanki, przecież to mógł być podstęp.
Twarz nieznajomej dziewczyny wykrzywiła dezorientacja.
- No, jestem Tanar, córka Hefajstosa - w głowie Shurelii zaczęło coś świtać. – Wyjechałam parę tygodni temu, żeby zobaczyć się z przyjacielem. Tymczasem wracam... I, cholera, trochę tu zimno. Co wyście zmajstrowali?
Tymczasem Hayley zauważyła Tanar, bo powoli szła w stronę Shurelii z pytaniami wypisanymi na twarzy.
- Dlaczego nie zamarzłaś? - zapytała bez zbędnego wstępu. - Wiesz co się tu stało?
Nagle uśmiech pojawił się na twarzy Tanar, gdy podniosła rękę przed siebie.
- Dlatego - na jej dłoni na sekundę pojawił się biały ogień, który wyglądał pięknie. - Niestety, gdy tu przyszłam wszystko zastałam... takie.
-Dlaczego nie odmrozisz więc obozu? - to Arenderia wołała z daleka. Najwyraźniej miała świetny słuch, prawdopodobnie już od dawna przysłuchiwała się rozmowie.
- Oh, ależ mogę odmrozić! - głos Tanar ociekał sarkazmem. - Daj mi tylko dwa tygodnie i tony batoników energetycznych. Skarbie, na ten lód podziała tylko biały ogień, a jego produkcja jest nieco męcząca.
Wtedy nagle w głowie Shurelii pojawił się nowy obraz. Cała zesztywniała, kierując uwagę wszystkich ciepłych herosów na siebie.
- Rachel - po tym jednym słowie zerwała się do biegu.
Biegła z niewyobrażalną prędkością w stronę domku numer dwa, który zamrożony wyglądał jak mieszkanie wiedźmy. W sumie poświęcony był Herze, także nie ma się co dziwić. Przed nim, zamarznięta w pół kroku, stała Rachel Elizabeth Dare. Na twarzy wyroczni nie można było się doszukać żadnych uczuć, co było trudne biorąc pod uwagę, że zamarzła w czasie jakiejś śnieżycy. Gdy wszystkie dziewczęta, podążając za córką Hyposa, znalazły się przy niej, oczy wyroczni rozjarzyły się wężową zielenią, a lód przy ustach zaczął się topić. Głos, który się z nich wydobył, brzmiał, jakby trzy Rachel przemawiały naraz:
„Czworo herosów na misję wyruszy,
Kiedy na Nowy Jork śnieg prószy,
Odnaleźć muszą boginię z Quebecu,
Inaczej do Hadesa wyruszy wielu.
Dzieci wiatru zmagać się będą
Dopóki sen i wojna na odsiecz przybędą,
Ogień drogę im wskaże,
Czy wygrają czas pokaże.”
Po tych słowach lód na nowo pojawił się na ustach i ciele dziewczyny, okalając ją jeszcze mocniej niż innych. Z jej oczu powoli ulatniał się niebezpieczny zielony błysk.
Córki: Eola, Hyposa, Aresa i Hefajstosa stały oniemiałe. Wszystkie domyśliły się, że to o nich mowa w przepowiedni.
W głowie Shurelii zalegał mętlik. Spojrzała na domek zanumerowany jedynką. Zrozumiała przepowiednię, dobrze wiedziała, że musi tam wejść. Jeżeli im się nie powiedzie, więcej go nie zobaczy. Chciała tam pójść od początku, bała się jednak napływu uczuć.
Teraz się nie wahała. Pewnym krokiem ruszyła w stronę domu dla dzieci Zeusa, odprowadziły ją zdziwione spojrzenia koleżanek.
Umysł Shurelii rozjaśniał jeden obraz, na którym obecnie się skupiała - samej siebie, uśmiechniętej, kiedy ją tulił.
Wchodząc do środka o mało nie upadła - on tam był. Jacob, jej ukochany, siedział na łóżku z książką na kolanach. Cały skuty lodem. Córka Hypnosa błyskawicznie znalazła się przy nim - całkowicie zimnym, gdyby nie obrazy w jej głowie od razu wzięłaby go za martwego.
- Jacobie, przysięgam - poczuła w oczach piekące łzy, starała się je stłumić. - Przysięgam, odratuję cię. Wypełnię tę cholerną przepowiednię, ale nie pozwolę ci zginąć. Zabiję tego, kto jest za to odpowiedzialny.
Jej rozpacz przerodziła się w wściekłość. Z krzykiem złości opuściła domek, i spojrzała w stronę zdziwionych dziewczyn.
- To co? – warknęła. - Ruszamy, na Hadesa, na tą cholerną misję?
***
Tanar naparła z całej siły na drzwi czternastego domku, jednocześnie roztapiając lód wokół nich. Po chwili drzwi ustąpiły i ciemnoskóra dziewczyna wkroczyła do środka. Czwórka dziewczyn dała sobie 10 minut przed wyjazdem na poszukiwanie Chione, a córka Hefajstosa miała zamiar ten czas dobrze wykorzystać. Niezgrabnie ominęła trójkę zamarzniętych herosów, którzy zastygli podczas sklejania łańcucha z kolorowego papieru i stanęła przed misternie zdobioną niszą. Rozmroziła lód i znacznie podgrzała wodę, żeby zaczęła intensywnie parować. Przez okno wpadało południowe światło słoneczne, więc powstała tęcza.
- Bogini Iris, przyjmij moją ofiarę - mruknęła, wrzucając do niej złotą drachmę. 
Tęcza na chwilę rozmyła się, żeby po chwili pokazać Tanar profil osoby, z którą chciała się skontaktować.
- Arin, szybko, mam mało czasu! - dziewczyna wyrzucała z siebie słowa niczym karabin maszynowy pociski. Jasnowłosy w iryfonie zwrócił się w jej stronie i bez upominania się o zbędne wyjaśnienia, skinął głową na znak, że słucha. Byli herosami - kryzysowe sytuacje często się zdarzały. - Tak, lot przebiegł bez żadnych komplikacji. Nie, nie jest okay. Kilka minut po lądowaniu wszystko zamarzło. Głucho, cicho, tylko ja się trzymałam, bo użyłam Białego Ognia. Tak, zwykły nie wystarczał, bo to zaklęty lód i śnieg Chione. Odmroziłam jakiś skuter... nie, nic mi się nie stało... i jak najszybciej pojechałam do Obozu. A tu też wszystko białe! Pana D. i Chejrona ani śladu, a wszyscy herosi zostali zamienieni w lodowe posągi. Znaczy, nie wszyscy. Kilka minut temu natrafiłam tutaj na trzy dziewczyny, które chyba były poza obszarem Nowojorskiej Epoki Lodowcowej, gdy TO wszystko się zaczęło. Ta ruda - Rachel na chwilę ożyła i wypowiedziała przepowiednie. Idziemy do Chione - córka Hefajstosa wzięła głęboki wdech i zaczęła uspokajać oddech po chaotycznym monologu.
Syn Eola poprawił okulary i zapytał głębokim, spokojnym głosem:
- Rozumiem, że mam skontaktować się z pretorami?
Tanar skinęła głową.
- Mógłbyś też posprawdzać serwisy informacyjne. Wiesz, co robią z tym śmiertelnicy, czy ten Biegun Środkowy się rozrasta...
- Wiem, co mam robić - przerwał jej. - Trzymaj się.
Zanim Tanar zdążyła się pożegnać, obraz Arina zniknął.
***
- Dokąd jedziemy? - Shurelia niepewnym głosem zapytała prowadzącą auto córkę Aresa.
- Spotkać się z moim ojcem. On jest specem od wszelkich sporów. A my musieliśmy w jakiś sposób podpaś Chione.
- Skąd wiesz, Hay? Niektórzy, gdy wstaną lewą nogą, zjadają na jednym wdechu całą tabliczkę czekolady, ale może inni lubią zamrozić jedną z największych metropolii na świecie? - wtrąciła się Tanar.
- Ale czym podpadliśmy? I czym zawinili śmiertelnicy, że ich też zamroziło? - zastanawiała się Aranderia.
- Wiem tylko tyle, że te święta nie przebiegają tak, jak sobie wymarzyłam - mruknęła córka Hyposa.
Po jej słowach w samochodzie zapadła niezręczna cisza. Czwórka herosek jechała właśnie I-95 w kierunku Filadelfii. Przejeżdżały obok aut, w których siedziały całe rodziny zmierzające w wesołym nastroju na święta do bliskich. Termometr wskazywał pięć stopni Celsjusza powyżej zera, a grzanie włączono na maksymalną wartość - mimo tego dziewczyny czuły wewnętrzny chłód. Każda z nich właśnie kogoś straciła i to od nich zależało, czy herosi i śmiertelnicy przeżyją. To zdecydowanie nie było najlepsze Boże Narodzenie w ich życiu.
Nagle powietrze przed Tanar zamigotało i heroskom ukazała się twarz Arina. Jego wzrok utknął w córce Hefajstosa, jakby perfidnie ignorował resztę.
- Zamroziło wszytko w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od Empire State Building i całe Long Island. Każdy, kto przekroczył strefę śniegu, sam został zamieniony w lodową rzeźbę.
- CO?! - Deria zakrztusiła się herbatą, którą właśnie piła.
- Mhm. Rzymianie wam nie pomogą. Granice Obozu Jupiter są oblodzone i grożą im, że jeśli wystawią poza nie chociażby czubek nosa, to ich okolicę spotka te sam los co Greków... Wybaczcie, matka mnie woła. Trzeba zakwaterować kolejnych gości hotelowych. Nie zmarznijcie - i zniknął.
Zapadła niezręczna cisza. Ich sytuacja prezentowała się beznadziejnie.
***
Aranderia wyobraziła sobie zimę, wymarzoną zimę, taką z białym puchem otaczającym i pokrywającym wszystko dookoła.
"Otwórz oczy" - śnieg zamienia się w lód i pokrywa wszystko, włącznie z ludźmi.
Świetne święta, nieprawdaż?
Wydawałoby się, że wystarczy ociupinka ciepła by wszystkich ogrzać, postawić wszystkie figury wokół ogniska i czekać na zbawienie.
Niestety, nie jej świat.
Dziewczyna nie uczestniczyła w gorącej dyskusji na temat Aresa, spotkała go raz i przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie będzie prosić boga wojny o  radę.
Ale czego się nie robi w święta dla rodziny...
- Aranderia! - zawołała Haley chcąc przekrzyczeć tłumienie silnika. - Dasz radę przenieść nas wszystkie w samochodzie?
 - Że co proszę?
- Paliwo się nam kończy.
Świetnie - pomyślała. - Kolejny prezent gwiazdkowy.
***
- Następnym razem przypomnij mi bym wzięła czapkę na loty z tobą - wysyczała przez zaciśnięte zęby Shurellia i opatuliła się mocniej kurtką.
Samochód okazał się zbędnym ciężarem, więc dziewczyna użyczyła sobie opon i parę desek. W krótkim czasie przemierzyły ponad sto mil.
Hayley patrzyła na nią jak na potwora, w końcu jej pierwsze auto skończyło na poboczu, bez kół.
Brunetka poczuła lekka satysfakcję, córka Aresa w jej mniemaniu pozwalała sobie na zbyt wiele.
Od tak, bez opinii innych zarządza wyjazd do swojego tatulka.
- Ruszcie zamarznięte tyłki, coś znalazłam! - krzyknęła w ich stronę Tanar.
Wylądowały w starej, zapyziałej dziurze, znanej śmiertelnikom pod nazwą "Ośrodek Szkoleniowy Armii".
Skrót - OSA, przypadek?
Rudera wydawała się być szczelnie opancerzona, bez wejścia, jednak najwyraźniej nie dla córki Hefajstosa.
Dziewczyny ujrzały ją w kracie kanalizacyjnej.
- To co? - szepnęła. - Lecimy?
***
- Fu! - szepnęła z obrzydzeniem Tanar dotykając ścian tunelu. – Zbudować tak niesamowita konstrukcję i tak ją zaniedbać?! Hańba! Kiedy koniec?
Brnęłyby od pół godziny w egipskich ciemnościach gdyby nie gorąca i przydatna umiejętność dziewczyny, która rozjaśniała im drogę.
- Przykro mi to mówić - odezwała się znów heroska - ale wydaje mi się, że w tym miejscu kończy się nasza droga.
Aranderia skierowała wzrok w kierunku oświetlającego ognia. Tam gdzie powinna ciągnąć się dalsza część kanału, znajdowała się tylko pustka i to dosłownie. Światło córki Hefajstosa nie było w stanie oświetlić go do końca.
Z Hayley wystrzeliwały przekleństwa niczym kule z karabinu maszynowego. Kto by przypuszczał, że ta dziewczyna ma tyle temperamentu?
- Dosć! Uspokójcie się.
Kolejny nieodkryty talent. Shuriellia, dziewczyna snów, zatrzymała się na jawie nie dając opanować swojego umysłu snem.
- Znajdziemy inne wejście - zawyrokowała.
Córka wiatru aż prychnęła z frustracji.
- Gdzie? Nie zauważyłaś, że cały budynek jest nieźle opancerzony?
- A inne drogi kanalizacyjne?
- Ta jest jedyna.
- Musisz tak wszystko od razu niwelować?! - włączyła się do dyskusji Hayley. - Może masz lepszy pomysł małolato?
Przez cały tunel przeszedł mocny podmuch wichru, dziewczyna poczuła się bardzo urażona.
- To ty tu od początku rządzisz wszystkim i wszystkimi - dziewczyna czuła, że choć przesadza musi zadać kontratak. - A pomysł mam.
- Udowodnij.
Pozostała dwójka patrzyła na całą sytuacje jak na mecz tenisa, ich wzrok wędrował w stronę oprawczyń.
- Ares jest również bogiem odwagi i poświęcenia, prawda? - zapytała Aranderia kierując wzrok na jego potomka, heroska niechętnie skinęła głową. - W takim razie może wystawia cię na próbę?
- Czy ty sugerujesz, że mam rzucić się w przepaść bez żadnej liny? - zapytała z rosnącym niedowierzaniem w oczach dziewczyna. - Żartujesz, w życiu tego nie zrobię.
- Hayley, mówię jak najbardziej serio. Chcesz ocalić obóz?
Córka Aresa przyjrzała się twarzom reszcie dziewczyn, obie nie wiedziały jak się zachować, a ona wiedziała czego pragnie. Nagle poczuła przerażającą siłę.
- Oczywiście, ze chcę - zbliżyła się do krawędzie przepaści. - Asekuruj mnie.
I skoczyła.
***
Jeśli chodzi o dzieci Aresa, każde z nich było znane z jakiejś cechy charakteru. Clarisse jest arogancka, Kevin złośliwy, Sherman sprawia kłopoty, a Hayley jako jedyna uznawana jest za rozważną. Potrafi podejść do każdej sytuacji ze spokojem godnym Ateny, jednak czasem to nie wystarcza. Szczególnie, gdy ktoś rzuci jej wyzwanie.
Hayley przez swoją głupią porywczość dała się podpuścić Aranderii i skoczyła. Lot nie trwał długo, ale z pewnością był najkoszmarniejszą chwilą jej życiu. Lubiąca kontrolować wszystko wokół siebie nastolatka, nie mogła znieść myśli, że unosi się w nicości. Postanowiła zaufać córce Eola i zamknęła oczy, mając nadzieję, że w nagłym przypadku zostanie uratowana. Wiatr zdawał się tworzyć sznur oplatający jej talię, a gwałtowne powiewy wprawiały w ruch jej czarne włosy. Nie było to najlepsze zabezpieczenie, ale jedyne jakie miała.
Niespodziewane uderzenie o podłogę, było zbawieniem dla Hayley. Otworzyła oczy i szybko obejrzała swoje ciało. Było w całości i całkowicie nienaruszone. Z ulgą stwierdziła, że nie skończy jak Gwen, bohaterka filmu z jej dzieciństwa. Rozejrzała się dookoła próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów pomieszczenia, w którym się znalazła. Był to nawyk, który posiadł każdy mieszkaniec domku numer pięć, nigdy nie wiadomo co może się przydać. 
Pokój przypominał trochę biuro szefa jakiejś wielkiej korporacji. Ściany wykonane z czarnego granitu pokrywały obrazy. Hayley rozpoznała płonącą Troję, bitwę pod Midway oraz walkę Rzymian z Achajami. Na środku stało szklane biurko z toną papierów i dzwoniącym telefonem. Niedaleko stał czarny, skórzany fotel. W innym miejscu znajdowały się rzędy regałów z segregatorami oraz dystrybutor wody. Jednak najciekawsze miejsce było tuż za nią. Całą ścianę pokrywały bronie wszelkiego rodzaju, od starożytnych mieczów, poprzez topory, łuki i sztylety do rewolweru i karabinu maszynowego. Hayley wpatrywała się w ścianę jak oniemiała. Było to zaskakujące i jednocześnie piękne w jej pojęciu.
- Witaj córko - potężny głos rozległ się za nią i wyrwał z otępienia. 
Ares stał oparty o ścianę, ubrany standardowo w ciemne spodnie, krwistoczerwoną koszulkę, skórzaną kurtkę i okulary przeciwsłoneczne. Jego twarz pokrywały liczne blizny, a włosy miał ścięte na rekruta. 
- Powinieneś pomyśleć o jakiejś windzie czy coś w tym rodzaju - odparła Hayley i podniosła się z podłogi. 
- Po to, aby więcej ciekawskich herosów przyłaziło do mnie przy pierwszej lepszej okazji? Gdyby nie moja łaska, nie przeżyłabyś tego upadku. 
Dziewczyna przewróciła oczami i zbliżyła się do ojca. Oboje spiorunowali się spojrzeniami, sprawiając, że powietrze stało się niespodziewanie gęste i gorące. Hayley czując, że wystarczy, opuściła wzrok i przytuliła się do boga wojny. Gest wydawał się dziwny, jednak Hayley była niezaprzeczalnie ulubioną córką Aresa. To zawsze o nią troszczył się najbardziej od najmłodszych lat i widziała, że to przeżycie upadku nie było łaską z jego strony, tylko aktem miłości do swojej małej córeczki. 
- Nie mogę ci pomóc Hayley - powiedział po chwili Ares. 
- Czemu? Na pewno wiesz o co chodzi Chione. 
- Niezupełnie. Widzisz, Chione słynie z dziwnych wybryków, kierowanych impulsem. Nikt nigdy nie wie o co jej chodzi i nawet ja nie jestem w stanie ci pomóc, nawet gdybym chciał. 
- Czyli jesteśmy w dupie - podsumowała Hayley i oparła się o najbliższą półkę. 
- W sumie to mogę wam pomóc dostać się do Quebecku. Twoi bracia; Fobos i Dejmos raczej nie będą zadowoleni, ale nie interesuje mnie to. Hayley McCollen, ja bóg Ares, udzielam ci zgody na użycie mojego rydwanu i podróż do Quebecku. 
***
Większość ludzi zapewne wie, co to jest rydwan. Prosty otwarty pojazd, który ciągną konie. Jednakże rydwan Aresa nie pasuje do tego opisu.
Prędzej można by go zaliczyć do samochodu - było to nic innego jak sportowy BMW i8 w krwistoczerwonym kolorze i oponach z wijących się czarnych dusz.
Robiło wrażenie. 
Hayley lekko tylko kryła zadowolenie, gdy wspinała się po ścianie z pomocą wiatrów, trzymając kluczyki do tego cudeńka. Tanar wydawała się być lekko podirytowana jej samozadowoleniem i co chwila odrzucała uwagi o tym, że nie zrobiła nic nadzwyczajnego i każdemu by się udało. 
Shurelia nie była jednak tego taka pewna. 
Dziewczyny idąc na parking ośrodka, teraz już otwarty, ciągle sobie dogadywały. Jedynie córka Hypnosa pozostawała niewrażliwa na przecinające powietrze obelgi. 
-...a właśnie że tak! Nosisz się, jakby wszyscy wokół byli niegodni twojej obecności! 
-Póki co to jeszcze nic nie zrobiłyście. 
-To może sama chcesz wyruszyć na tą misję, Panno Doskonała?!
- Dziewczyny - przerwała w końcu Shurelia. - Czy wy nie widzicie co się dzieje? Świat herosów jest tak trochę zagrożony, nasi przyjaciele są zamrożeni i w sumie ich życie jest w naszych rękach. Tymczasem wy kłócicie się o tak nieistotne sprawy! Ja... bogowie, myślałam, że mam do czynienia z porządnymi herosami, wy jednak zachowujecie się, jakby nic się nie stało! Te parę minut może zaważyć o życiu moich przyjaciół!
Ostatnie słowa wykrzyczała, wsadzając do nich całą swoją furię i oburzenie. Przecież Jacob równie dobrze mógł być w tym momencie martwy.
Córka Eola odezwała się pierwsza.
- Sorki - mimo, iż samo słowo brzmiało niepoważnie, Aranderia brzmiała jakby była skruszona i żałowała swojego zachowania. 
- Przydałoby się jedzenie na zgodę - Tanar mruknęła pod nosem, idąc za Hayley w stronę pojazdu.
Gdy wszystkie bez słowa wsiadły, Hayley wsadziła kluczyk do stacyjki, a rydwan zaczął przyjemnie wibrować. Odgłos silnika brzmiał przytulnie i wyzywająco, zdając się wołać "Sadzisz, że dasz mi radę?! Spróbuj!". Hayley uśmiechnęła się z zadowoleniem i bez wahania nacisnęła pedał gazu. Pojazd wyrwał błyskawicznie w górę, unosząc się nad ziemią. Jedna z dziewczyn krzyknęła, nie dało się jednak rozpoznać która. Hayley zaśmiała się radośnie, jakby właśnie odnalazła drogę do raju i zamierzała z niej skorzystać. 
Krwistoczerwony pojazd leciał teraz z zawrotną prędkością do Quebecu. Znajdą się tam za niecałe dwie godziny, jeśli nic się nie stanie. Shurelia pomyślała o czekającej walce z Chione, boginią mrozu, i przeszły ją ciarki. Nie bała się o swoje życie, ale bynajmniej przerażała ją możliwość utraty Obozu Herosów i przyjaciół. Jeśli im się nie powiedzie, ta zima przejdzie do historii jako koniec ery greckich półbogów. 
Zacisnęła pięści. Nie. Przecież to się musi udać. Spojrzała na twarze towarzyszek. Ufała tylko Hayley, wiedziała, że może na niej polegać. Pozostałą dwójkę zostawiła jednak na liście niepewności. One mogą odejść, poddać się, przegrać, Hayley jednak znała dobrze i wiedziała, że dziewczyna wygra, że będzie się starać.
Córka Hypnosa westchnęła. Musi jednak im zaufać. W tej chwili powierzyła swoje życie, życie. przyjaciół i herosów również Tanar i Aranderii. Razem będą dźwigać to brzemię.
***
Hayley raczej nie zdałaby egzaminu w szkole lotniczej.
Owszem, nie rozbiły się ani razu, ale raczej nie powinny co chwilę zmieniać wysokość nad poziomem morza. Tanar nie chciała tego powiedzieć na głos, żeby na nowo nie wszcząć kłótni, bo atmosfera bez tego była wystarczająco napięta. Nie wiedziały, czego spodziewać się po Chione, a według Shurelii sen zamarzniętych ludzi niedługo zamieni się na sen wieczny. 
Wesołych świąt, nie ma co.
Fakt, herosi nie byli chrześcijanami, ale Boże Narodzenie było dla nich ważne. Do obozu przyjeżdżało wtedy większość herosów i zasiadali do wspólnego stołu. Uczta i zabawy trwały zwykle całą noc, a wieńczyło je rozdawanie prezentów - miesiąc wcześniej losowano, który domek robi dla innego paczkę
Jak dobrze, że rydwan Aresa miał też napęd odrzutowy umożliwiający mu lot. W Kanadzie leżała gruba warstwa normalnego śniegu i heroski nie miały ochoty się przez nią przebijać. Pod nimi rozciągał się przepiękny, wręcz magiczny widok, ale coś w nim nie pasowało. Tak, gdzie powinny już majaczyć światła Quebecku..
- Dlaczego jest zupełnie ciemno? - szepnęła Shurelia.
- I gdzie jest pałac Chione? - dodała Aranderia.
- Boreasza - poprawiła ją Hayley Szybko zbliżały się do miejsca, w którym, według GPSu (czego w tym rydwanie nie było?), powinien być Quebeck, więc córka Aresa przymierzyła się do lądowania. Gdy tylko jego koła dotknęły ziemi, na środku jakiegoś placu w centrum miasta, pojazd zniknął.
- Świetnie... Co teraz? - mruknęła poirytowana Hay, strzepując z kurtki śnieg.
- Skorzystamy z pomocy innych - odpowiedziała jej Delia i wskazała na córkę Hefajstosa. - Ogień drogę im wskaże - zacytowała fragment przepowiedni Rachel.
- Jak długo dasz radę utrzymać płomień? - dopytywała się córka Aresa.
- Płomień? Kochanie, nie wątp w Tanar Devyner - prychnęła dziewczyna i potężny słup ognia wystrzelił z jej dłoni. Wykonała nimi kilka ruchów i już po chwili kilka metrów nad okolicą unosiła się jasna poświata, wyglądająca trochę jak zorza polarna i dająca wystarczająco mocne światło. Dla śmiertelników wyglądało to pewnie, jakby powróciła elektryczność. - Gotowe - uśmiechnęła się szeroko. Prawą rękę zostawiła wystawioną przed siebie i poruszała jej palcami, żeby utrzymać kontrolę nad światłem.
- Wow - zachwyciła się Shurelia. 
- Patrzcie! - krzyknęła córka Eola. Kilka przecznic dalej nad ziemią unosił się pałac - cel ich misji.
- Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale mamy towarzystwo! - ostrzegła je Hayley, ustawiając się w gotowości do walki.
Z pobliskiej ulicy sunęli w ich kierunku dwaj uskrzydleni młodzieńcy. Całe szczęście, że śmiertelnicy pochowali się w domach
- Calias i Zethes - mruknęła Tanar i z jej lewej ręki w kierunku synów Boreasza wystrzelił strumień ognia. Bracia zrobili unik.
- Ogień! Zły! - obruszył się jeden z nich i wysłał w kierunku czterech herosek śnieżne kule.
- Ogień! Być! Dobry! - poprawiała go Tanar, rozwalając ognistymi pociskami każdą z gigantycznych śnieżek. - Jakiś plan? - krzyknęła przez ramię do swoich towarzyszek.
- Mam jeden... Wiejemy! - oznajmiła Aranderia i ruszyła do biegu.
- Co ty robisz?! - zdziwiła się córka Aresa, ale popędziła jej śladem, pociągając za sobą córkę Hypnosa.
- Lecę wkopać Chione! Tanar, osłaniaj tyły!
Córka Hefajstosa kiwnęła głową i trzy dziewczyny zniknęły za rogiem. Bracia zbliżyli się niebezpiecznie blisko.
- Tamtą w białych włosach chciałbym do swojej kolekcji lodowych posągów - oznajmił Zethes, odpierając kolejny atak.
- Zapomnij - prychnęła Tanar.
Musiała przyznać, synowie Boreasza byli potężni, a to, że nie mogła używać prawej ręki, tylko pogarszało jej sytuację. Jedyne, co mogło ją uratować i zapewnić bezpieczeństwo reszcie...
- Raz kozie śmierć - mruknęła. Zgromadziła w sobie całą wściekłość na Chione - za zepsucie jej świąt i zamrożenie najbliższych jej osób - Mike'a, Adama, Samuela, Arriane oraz jej przyrodniej siostry Sharon, i przelała je na energię. Wyciągnęła przed siebie rękę i potężna eksplozja wstrząsnęła placem. Bracia padli nieprzytomni na ziemię.
Tanar zachwiała się na nogach, zrzuciła z siebie resztki kurtki, z których nie będzie już raczej żadnych pożytków i pobiegła dogonić towarzyszki.
Czekały na nią kilka przecznic dalej.
- Szybko! - Shu wyciągnęła do niej rękę i wzbiły się w powietrze. Aranderia w skupieniu wykonywała rękami ruchy mające na celu ujarzmić wiatr i unieść je aż pod bramy pałacu.
- No proszę, proszę, kogo ja tu widzę - ich uszu dobiegł kobiecy głos. Spojrzały w górę i zobaczyły, że w ich kierunku leci odziana w biel postać.
- Chione - syknęła Hayley i mocniej ścisnęła swój miecz, gdy wokół bogini zawirowały płatki śniegu. Szykowała się do ataku.
- Tanar, pomóż mi!
- Dasz radę utrzymywać nas i walczyć? - Tanar starała się przekrzyczeć ryk wiatru.
Córka Eola skinęła głową. Ciemnoskóra roztopiła wystrzelone przez Chione śnieżne pociski, a Aredelia wysłała w jej kierunku mocny podmuch wiatru. Pałac był już blisko, musiało im się udać.
- Nienawidzę być bezużyteczna - mruknęła pod nosem Hayley i spojrzała w dół. W samą porę. - Uwaga!
W ich kierunku lecieli Zethes i Calias.
- Cholera - zaklęła Shurelia i wysłała w ich kierunku myśl "Śpijcie. Jesteście baaardzo zmęczeni".
Dawno nie używała tej mocy i nie była pewna, czy zadziała. Na szczęście bracia zapadli w kamienny sen i spadli na ziemię. 
Wszystko szło w dobrym kierunku. Delia i Tanar atakowały swoimi żywiołami, a wrota były już bardzo blisko.
Wtem rozległ się potężny głos. 
- Ogień nie zagości w moim pałacu!
Z góry pomknął biały, lśniący pocisk i trafił zajętą walką Tanar w plecy. Dziewczyna osunęła się w ramiona Shu - zimna i nieprzytomna.
Z czoła Delii skapywały kropelki potu, ale dzielnie wykonywała swoje zadanie. Po chwili stopy herosek dotknęły stopni prowadzących do wrót schodów. Chione unosiła się kilka metrów od nich.
- Jednak przeżyłyście... No, to teraz możemy negocjować - zatarła ręce i posłała im chytry uśmieszek.
***
- Choine – wycedziła z niemałą pogardą Aranderia.
- Witaj droga…kuzynko? Wybacz, ale nie orientuję się w kwestiach rodzinnych – uśmiechnęła się złośliwie pani mrozu.
Dziewczyna już wcześniej domyśliła się pokrewieństwa, nie była jednak pewna czy to przypadkiem nie pogorszy sprawy. Władcy wiatru, jak przystało na szalonych, rzadko pozostawali w sojuszu.
- Od kiedy Boreasz odwrócił się przeciwko Olimpu? – odezwała się zza jej placów Hayley. – I kto na bogów pozwala ci niszczyć herosów?!
- Jestem boginią, mam do tego nieznaczne prawo, jak i do wielu innych rzeczy.
- Nimfą – poprawiła ją złośliwie kuzynka.
Choine spiorunowała ją wzrokiem. Widać było, że jest pewna swojej pozycji i nie da się sprowokować.
- Rozumiem, że przyszłyście z propozycja? – prychnęła pogardliwie. – Co oferujecie? Odmrożę miasto za zabicie tych zuchwałych śmiertelników. Tylko błagam, niech to będzie długa i okrutna śmierć.
- Czekaj, czekaj – zwróciła się do niej Shurellia, która wciąż trzymała nieprzytomną Tanar na rękach. – Jakich śmiertelników?
- To wy jeszcze nic nie wiecie? – westchnęła Choine. – Wybacz, ale myślałam, że jesteście na tyle bystre by łatwo dojść do przyczyny mojego gniewu. Huczeli o tym w telewizji w ostatnich dniach, mówiono o tym przed każdym cholernym programem, filmem i serwisem informacyjnym. Aż w końcu nawet Hefajstos TV opublikowało to na swoim kanale.
- Dojdziemy w końcu do sedna? – córka Eola nie należała do osób cierpliwych.
- Spokojnie, nigdzie nam się nie śpieszy. Najprawdopodobniej spędzimy razem parę stuleci skoro nie macie żadnej porządnej oferty – ciągnęła chytrze. – Jacyś śmiertelnicy mieli czelność założyć firmę kominkową i reklamować ją tuż przed Bożym Narodzeniem. Nie wiem, jaki temperament i zuchwałość trzeba posiadać.
Córka Aresa posłała w stronę reszty dziewczyn spojrzenie: „Czy tylko ja nie rozumiem, co tu się wyrabia?’’
- Tyle? Chodzi o jakieś cholerne kominki? – Shu zacisnęła pięści.
- Och, żeby tylko tyle – machnęła ręką Choine. – Oni nazwali swoją firmę moim imieniem! Rozumiecie?!Tak bezcześcić moje święte i mroźne imię. Jak tak można. Głupcy jeszcze tego pożałują.
Zarzuciła swoją lodową sukienkę do tyłu i pewnym krokiem weszła do pałacu.
***
Hayley nie wiedziała czy się śmiać czy raczej płakać.
Jej świat i przyjaciele zostali zamrożeni, bo pewna boginka miała kaprys. Jak tu wytrzymać?
- Co za podła…
- Kurwa?(NAJWYŻEJ ZNAJDĘ SYNONIM XD) – dokończyła Aranderia. – Zgadzam się.
- Wchodzimy do środka, jak trzeba będzie to sama spalę ją w przeklętym kominku. – powiedziała stanowczo córka Aresa. – W niektórych sytuacjach trzeba działać pokojowo, ale ta do tych nie należy.
- Ja zostaję – szepnęła cicho Shurelia wskazując na Tanar. – Nie zostawię jej, a tym bardziej z jej samej ze sami. One chcą ją przejąć.
Hayley podeszła do dziewczyny i przytuliła ją, widać było, że łączyła je silna więź. Aranderia poczuła ukłucie w sercu.
- Nie poddawaj się – powiedział tylko do Shu.
***
Zakraść się cicho do fortecy mrozu i północnego wiatru, wiedząc, że gospodarz planuje twoja śmierć?
Zły pomysł.
- Atakujemy, bez dwóch zadań – zarządziła Hayley. – Nie będziemy się cackać. Jaką bronią dysponujemy?
Sama była w posiadaniu (nazwa), miecza ze niebiańskiego spiżu, który nawet w słabym świetle dnia raził w oczy.
Aranderia wyciągnęła swój sztylet.
- Mam tylko tyle… - powiedziała skruszona. – Łuk został w obozie.
Jej towarzyszka westchnęła ciężko.
- Trudo, będziemy musiały sobie poradzić – złapała brunetkę za ramię. – Trzymaj się tam i nie pozwól sobie i mi umrzeć.
- Przepraszam – powiedziała w odpowiedzi. – Nie potrzebnie się na ciebie nawrzucałam, byłaś jak my wszystkie przestraszona i postawiłaś sobie za cel, aby załatwić to, jak najszybciej. Źle to odebrałam…
Hayley uśmiechnęła się tylko i ścisnęła heroskę za ramię, następnie obje skierowały się ku Sali tronowej.
***
Choine tam już była., można powiedzieć, że na nie czekała. W ręku obracała białą śnieżkę. Wydawał się być gotowa do walki. Za nią rozpościerał się schody, które prowadziły do tronu, gdzie siedział zamarznięty starzec. Córka Eola z przerażeniem rozpoznała w nim Boreasza, bogini nie oszczędziła nawet własnego ojca.
- Oj kochane, zamroziłabym was, aby oszczędzić wam bólu, ale nie zasługujecie na to by na wieki sterczeć w mojej komnacie. Wybieracie walkę? Wiecie, że ze nieśmiertelnym nie macie szans, prawda?
Zaśmiała się szyderczo i posłała pierwszą śnieżkę w stronę córki Aresa. Dziewczyna zamachnęła się mieczem, aby odpić białą kulkę, jednak Aranderia była szybsza. Zmieniła tor lotu i zwiększyła prędkość kulki tak, że ta wpadła na ścianę i rozwaliła j. Całe sklepienie zatrząsało się.
- Tak się bawimy?! – przekrzyczała ogromny huk Choine. – Jako potomek wiatru północnego przyzywam duchy wiatru! Strzeżcie mnie!
Wokół heroski zaczęły roztaczać się wiatry, które ona z trudem była w stanie odeprzeć. Hayley posłał jej pełne niepokoju spojrzenie.
- Dasz radę! – starała się przekrzyczeć wiatry by wspomóc dziewczynę. – Nie poddam się łatwo.
Z bojowym okrzykiem, godnym samego Aresa, rzuciła się do ataku. Napierała i odpierała, ale nie była w stanie przedrzeć się przez śnieżną osłonę. W chwili, gdy wydawało się, że ma ostateczną przewagę, bogini odrzuciła czarne włosy do tyłu,  z których wypadło parę sopli lodowych ostrych jak sztylet. Córka Aresa spostrzegła to za późno. Próbowała się ochronić przed lodem, na próżno.
Padła ranna na posadzkę starając się cały czas trzymać równomierny oddech.
- Zapłacisz za to! – rozległ się w sali kolejny, nowy głos.
W drzwiach stała Shurielia, która w jednej ręce trzymała miecz, a w drugiej dźwigała pochodnię z białym ogniem.
- Przynoszę prezent od Hefajstosa.
***
Aranderia nie wiedziała, co przeraziło ją bardziej. Duchy północnego wiatru, niechybny atak Hayley czy też przybycie Shurieli. Z chwilą jej przybycia wszystkie wrogie duchy padły na posadzkę nieżywe, a ona miała ochotę zrobić to samo z wycieńczenia.
Shurielia skierowała swoją moc usypiana ku Choine, która po minutach zmagań poddała się drzemce.
- Ile mamy czasu? –zapytała białowłosą.
- Nie wiele – usłyszała w odpowiedzi. – W końcu to bogini, daję nam około 4 minut.
Obie podbiegły do Hayley, której udało się usiąść.
- W porządku? O bogowie, widziałam, jak walczyłaś. W życiu bym tak długo nie wytrzymała mając do dyspozycji tylko miecz – powiedziała dumna Shu.
- Mamy ambrozję? – zapytała cicho Hay.
- Tylko w formie lodzika – zaśmiała się Aranderia. – Trzymaj.
Podała jej zawiniątko, które niegdyś musiało być cieczą. Dziewczyna złapała je i wepchnęła sobie do ust. Nieznacznie się skrzywiła.
- Zzziimnoo – zadrżała. -  Po co nam ogień? I co z Tanar?
- Nie mamy dużo czasu, więc uściślę – powiedziała pośpiesznie córka Hyposa. – Na moje oko zostały nam 2 minuty.
Opowiedział im o tym, jak nie mogła dobudzić Tanar. Przestraszyła się nie na żarty, gdy dziewczyna nagle zniknęła, a następnie pojawiła się w innym miejscu - całkiem zdrowa.
- Podała mi pochodnię i powiedziała, że ona nie może tam wejść. Życzyła powodzenia, ale… Nie powiedziała mi po co jest potrzebny biały ogień.
- Podpalmy Choine – ucieszyła się Aranderia.
- Byłoby fajnie… tyle, że ona, jako bogini wiecznych mrozów nawet się nie zaiskrzy – przystopowała ją Hayley, której wróciły już kolory i nieznacznie się uśmiechała.
- A może by tak…
***
To, co działo się później można łatwo opisać jako szaleństwo. Heroski podpaliły Boreasza, i patrzyły z satysfakcją jak płonie. Nie trwała ona długo, odrodził się w nowej postaci już nie skutej lodem. Na ich oczach ukarał swoją kapryśna córkę, Choinę. Wysłał swoich podwładnych, aby rozmrozili wszystko w okolicy Nowego Jorku.
Podziękował im, a nawet ofiarował zefiry, które miały im zapewnić bezpieczeństwo przed potworami na czas podróży.
- Tylko proszę, nie pokazujecie ich córkom Afrodyty, bo nigdy nie wrócą. – powiedział, bo w istocie, zefiry okazały się być przystojnymi chłopakami.
Tanar czekała na nie przed wyjściem. Zdążyła już wysłać iryfonem wiadomość do Chejrona co się wydarzyło. Wystarczyło tylko wracać do domu.
- Będziemy bohaterkami w obozie – zaśmiała się Shurelia przerywając gorące flirty Aranderii.
- To prawda, aczkolwiek nie marze o niczym innym, jak o długiej drzemce – ziewnęła Tanar.
- Zasłużyłyśmy – przytaknęła z zadowoleniem jasnowłosa.
***
W obozie zostały powitane niczym bohaterki.
Cała czterdziestka obozowiczów wpadła na nie śmiejąc się w niebo głosy.
Shuriella prawie od razu wydostała się z tłumu i zatonęła w ramionach Jacoba, tyle można powiedzieć o jej odpoczynku.
Hayley udała się do swojego domku, by zrelacjonować rodzeństwu przygodę.
Tanar nie było dane udać się na upragnioną drzemkę, bo cała ta sprawa z Chione spowodowała opóźnienia w przygotowaniu fajerwerków na świąteczny pokaz.
Jedynie Aranderia nie zalazła sobie zajęcia. Snuła się bez celu po całym obozie.
Potem było już tylko lepiej. Cały obóz zasiadł wspólni, przy jednym stole do specjalnej świątecznej wieczerzy. Nawet stołówka została specjalnie przystrojona na tę uroczystość, z poddasza co kawałek zwisały jemioły, a ostrokrzewy zostały przypięte do białego obrusu.
- Puk, puk – rozległ się męski głos. – Zostawiliście miejsce dla zbłąkanego wędrowcy, prawda?
Wszystkie głowy zwrócił się w stronę przybyłego. Aranderii wydawało się, że powinna skądś go znać, przypominał jej… ojca? Chłopak tylko na chwile zatrzymał na niej wzrok, mrugnął i całą swoją uwagę przeniósł na Tanar, która już biegła w jego stronę z okrzykiem na ustach.
- Ariiiin! – krzyknęła, gdy wpadła mu w ramiona. - Nie wierzę, że tu jesteś! Nie powinieneś pomagać matce w hotelu?
- Tylko dlatego, że są święta. A w święta mówi się prawdę – szepnął i, nie tracąc czasu na wyjaśnienia, nachylił się i pocałował dziewczynę, szczelnie zamykając jej usta, a ona niepewnie oddała mu pocałunek.
Rozległy się gromkie brawa i wiwaty.
- Powiem tacie!- krzyknęła Aranderia, na co wszyscy zareagowali śmiechem.


Występują:
Shurelia z my-own-heroes.blogspot.com (postać Ani Kaczyńskiej)
Hayley z http://hayley-daughterofares.blogspot.com/ (podstać Sandry Kajs)
Aranderia z ... (postać Jagody Szałkowskiej)
i Tanar ze http://szpieg-w-obozie.blogspot.com/ (moja heheheheh) <--- Arin też z tego jest

środa, 3 grudnia 2014

Rozdział I, ale tak właściwie nie wiem, co to jest

Miałam być kolejną, zwyczajną obozowiczką, pomyślała Shayleen, gdy tłum nastolatków w pomarańczowych koszulkach patrzył się na nią podejrzliwie lub z szeroko otwartymi oczami. Popatrzyła na stojących koło niej ludzi - drobną, rudowłosą dziewczynką, latynoską wersję elfa św. Mikołaja, metala i blondyna z szaleńczym błyskiem w złotych oczach

###

-Dalej, Chuck, wchodź! - tłum energicznie zachęcał 13-letniego chuderlaka o szarych włosach i oczach.
Syn Chronosa niepewnie przekroczył próg swojego domku - ostatniego dzieła dopełniającego misję Jasona Grace. Herosi w pomarańczowych i fioletowych koszulkach zaczęli wiwatować i ruszyli w stronę pawilonu jadalnego, gdzie miała odbyć się uczta, niosąc syna Jupitera na rękach.

###

Bezradnie patrzył, jak chuderlawy blondyn pali jego fioletową koszulkę. Arin nie był w stanie dłużej opierać się tłumowi, który powoli zaczął go spycha w stronę Małego Tybru. Zewsząd otaczały go nienawistne okrzyki "Graecus!", "Hańba!", "Bogowie ci tego nie wybaczą!".Gdy wpadł do wody, moc Terminusa odrzuciła go w tył i znalazł się przy wlocie tunelu. Nie miał wyjścia. Musiał do niego wkroczyć i zostawić za plecami swój były dom.

###

Kobieta o dziwnych, niebiesko-fioletowych włosach mocno tuliła Annie do piersi, gdy ta moczyła łzami jej sukienkę. 
- Cii... maleńka... cii...
- Ale.. chlip... wszystko spłonęło! 
- Ciii... zabiorę cię w bezpieczne miejsce - nie było jej dane zajmować się dziećmi.

###

Minął ponad miesiąc, nim Leo wrócił do obozu. Większość herosów popłakała się, z Obozu Jupiter przybyła specjalna delegacja, żeby złożyć mu gratulacje - w końcu to dzięki niemu pokonali Gaję.
Był bohaterem, ale nie czuł się szczęśliwy. "Gratulacje, twój plan uratował nas wszystkich!". 
Tak, pomyślał, ale nie uratował Calypso.

###

Postać w czarnym płaszczu, zakrywającym całe ciało, stała nad drobną dziewczynką. Jej twarz pokrywały kropelki potu. Nie była w stanie wypełnić powierzonego jej zadania. Co oznaczało...
- Pośpiesz się. Jeśli nie, użyję Łowcy, żeby odnalazł twojego brata...

###
Hya!
Nie mam pojęcia, co to jest xDD Wszystko jest ładnie rozpisane w mózgownicy, ale nie ma czasu wklepać na kompa, dlatego przedstawiam Wam to! Krótka zapowiedź tego, co Was czeka na tym blogu, jacy będą bohaterowie itp. Spokojnie, w tym roku na 100% pojawi się przynajmniej 1 rozdział ;)
W międzyczasie zapraszam na Szpiega! To grupowiec, którego współtworzę od wiosny (moi bohaterowie to Tanar, Arin, Koushi i Misa) - http://szpieg-w-obozie.blogspot.com/ (znajdziecie tam również Eller!)
Razem z trzema innymi heroskami pracuje obecnie nad projektem świątecznego FanFiction. Pojawi się tam Tanar ze Szpiega. Zachęcam do trzymania ręki na pulsie! Rozdziały będą publikowane m.in. na fp "Acoto? Obóz Półkrwi" oraz tutaj :D
Więcej do czytania w międzyczasie? http://smoczyjezdzcy-noweprawo.blogspot.com/
Do napisania!
Sapere aude
Wasza Firnen




sobota, 4 października 2014

ACHTUNG ACHTUNG ACHTUNG

POWRACAM!
Ostatnio przeczytałam wszystko kilka razy od początku (łącznie z komentarzami) i postanowiłam wrócić do tej historii! *fanfary i werble... nie?*
Zrobiłam z Lucy Merysuśkę i ogólnie stwierdziłam, że powinnam zacząć pod początku. Spokojnie, fabuła pozostaje bez zmian :) Największą przemianę przejdzie główna bohaterka (chodzi mi o wygląd, który ostatecznie i tak... dobra, nie będę spoilerować oraz charakter... z lekka xD), żeby nie była Panną Idealną. No, to chyba tyle, czekajcie na kolejny rozdział! :D
Do przeczytania!
Firnen, druga grupowa domku Ateny i wnuczka Hefajstosa
[miejsce na inne fandomowe tytuły, których nie chciało mi się wypisywać]


Tym razem mi się uda, na pewno, nic nie zepsuję! ^^ Przecież musicie poznać Vivien... i Rohe... i jeszcze kilka innych, ale głównie te dwójkę ^^

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział V - Sny

Witam wszystkich po długiej nieobecności!
Przepraszam, że nic nie dodawałam przez ponad miesiąc. Powód jest prosty - grudzień to okres, w którym jest najwięcej sprawdzianów. A potem dopadł mnie potworny leń. Tak, wiem, jestem okropna. xD
Mimo tego, że przeczytałam już dwa tomy Pieśni Lodu i Ognia, nie jestem jeszcze dobra w opisie walk, proszę mi to wybaczyć ;)
A tak w ogóle, to wesołych świąt i do usłyszenia już w nowym roku! :D

LEO
Leo przedzierał się przez tłum rozentuzjazmowanych obozowiczów w pomarańczowych koszulkach. Szukał Piper, Annabeth, Nyssy - kogokolwiek, kto mógłby powiedzieć mu, co tu się wyprawia. Wiedział tylko, że Clarisse ma komuś spuścić łomot, ale nie miał pojęcia, dlaczego wszyscy tak się tym ekscytują. Przecież wiadome było, że córka Aresa wygra.
- Leo! - Piper szarpnęła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Chłopak znalazł się w pierwszym rzędzie widzów.
- Co się...? - zaczął, ale zaniemówił. Po pierwsze, gdy wybiegał z lasu, widział z daleka półkole obozowiczów, a teraz było ich trzykrotnie więcej i otaczali ciasno pusty środek okręgu. 
Nie, on nie był pusty. Po jednej stronie ustawiła się Clarisse La Rue, która ćwiczyła na niewidzialnym przeciwniku prawe sierpowe i chwyty obezwładniające. Naprzeciw niej, jakieś pięć metrów dalej, siedziała... Lucy.
- Co ona tutaj robi?! - zdziwił się Leo, który w pierwszym odruchu chciał pobiec do dziewczyny.
- Wersje są różne - westchnęła Piper - Ale wszystkie sprowadzają się do tego, że Lucy jest bohaterką - skrzywiła się, zniesmaczona - Mówią, że jednym chwytem powaliła Clarisse na ziemię. Że wkroczyła między Clarisse a młodego syna Demeter i za pomocą czarmowy uspokoiła rozjuszoną napastniczkę. Że przywołała duchy zmarłych. Że stworzyła potwora z wody z jeziora. Każda wersja jest bardziej nieprawdopodobna niż poprzednia. Jeżeli chciała zrobić z siebie obrońcę uciśnionych i zdobyć obozową sławę oraz uznanie, to jej się udało. 
- Och Piper, wolałem cię w poprzedniej wersji. Chyba za dużo czasu spędzasz z Jasonem - dobiegł ich znajomy głos.
Leo odwrócił się. Za nimi ustawił się Will Solance, o którego opierał się Percy. Syn Posejdona miał rękę na teblaku, ale poza tym wyglądał jak zwykle - wysoki, uśmiechnięty, z rozczochranymi ciemnymi włosami.
- Percy! - wykrzyknęła Piper i rzuciła się mu na szyję, ignorując jego uwagę - Dobry Zeusie, nic ci nie jest!
- Pip, zaraz mnie udusisz - uśmiechnął się chłopak.
- Głupia, zadufana lalunia - mruknęła Piper - Niech Clarisse stłucze ją na kwaśne jabłko.
- Słuchaj Pipes, ona była zagubiona, zmęczona, a my nagle pojawiamy się z piekielnym ogarem - Leo próbował bronić Lucy - Też bym tak postąpił na jej miejscu.
- Leo... o nie... teraz rozumiem... Ty się w niej zakochałeś! - dziewczyna wymownie podparła się rękoma pod boki.
- Hej, ludzie, spokojnie! Nic się nie stało! Ręka mnie już nawet nie boli! - Percy starał się uspokoić przyjaciół.
- Ambrozja podziałała, nie będzie miał nawet malutkiej blizny!  - dodał Will.
- Hej, patrzcie, kto idzie! - wykrzyknął nagle Leo.
Przez tłum młodocianych herosów przeciskała się wysoka blondynka o szarych oczach - Annabeth. Biło od niej gniewem i frustracją. Ktoś musiał ją nieźle wkurzyć w Wielkim Domu, najprawdopodobniej Pan D. On zawsze doprowadzał ją do szewskiej pasji. 
Gdy wreszcie się do nich dopchała, Leo zobaczył, że nie jest sama. Annabeth towarzyszyła niższa od niej o prawie dwie głowy rudowłosa i piegowata dziewczynka. 
Była ubrana w pomarańczową obozową koszulkę, za duże, ubrudzone ziemią ogrodniczki i kalosze. W chudziutkich rączkach trzymała kurczowo doniczkę z niepozorną roślinką. Najdziwniejsze było jednak to, że tam, gdzie postawiła stopę, odrastała wcześniej wydeptana i wysuszona trawa.
Leo od razu stwierdził, że jest to córka Demeter, pomimo tego, że nie była szatynką i nie miała piwnych oczu, jak większość dzieci tej bogini.
- Gdzie ona jest?! - wycedziła przez zęby Annabeth.
- Kto? - przyjaciele nie wiedzieli, o co chodzi blondynce.
- Lucy! Co ona sobie wyobraża! - popatrzyła się w niebo - Matko, serio?! Jak to możliwe, że spłodziłaś aż tak głupie dziecko?!
- Annabeth... - rudowłosa dziewczynka szarpnęła ją delikatnie za rękaw koszulki.
- Tak, Annie? - spytała spokojniej.
Leo zanotował w myślach to imię. Tak samo to, że na rzemyku na szyi Annie połyskiwał w świetle słońca tylko jeden paciorek. Miał dziwne przeczucie, że dziewczynka nie jest zwykłym herosem.
- Ona... Ona jest tam... - Annie wskazała drżącą ręką na siedzącą na trawie Lucy.
Annabeth już chciała wybiec z tłumu i przemówić siostrze do rozumu, ale uprzedził ją ktoś inny.
- Witam serdecznie zebranych półbogów! - rozległ się donośny głos Dasha z jedenastki. Na stopach miał skrzydlate trampki i latał ponad zebranymi - najwyraźniej miał komentować wydarzenia. - Oto zaraz rozpocznie się niezwykle ciekawy pojedynek! Czujecie te emocje!?
Tłum odpowiedział mu głośnymi okrzykami.
"On jest niesamowity" - pomyślał Leo - "Urodzony mówca”
- A oto pierwsza z zawodniczek! Powitajcie głośnymi okrzykami CLARISSE LA RUE, GRUPOWĄ PIĄTEGO DOMKU! – dzieciaki Aresa ryknęły głośno, ale pozostali obozowicze zgodnie milczeli. Kilku młodszych dzieciaków nieśmiało krzyknęło „Clarisse!”, ale zrobili to chyba ze strachu przed agresywną dziewczyną.
- Jej przeciwniczka będzie nowa członkini szóstego domku – Lucy! – tym razem nikt nic nie krzyknął, więc Leo uznał za stosowne dopingować dziewczynę.
- Dajesz Lucy! Ona jest głupia jak jej ojciec!
- Pokaż temu aresiątku, że jest tylko kupą pegaziego łajna! – dołączył się Percy
- Leo! Percy! – ofukała ich Annabeth – Przymknijcie się!
- Zaczynamy odliczanie! – oznajmił Dash – Dziesięć! Dziewięć! Pięć! Dwa! Do boju!
Leo z początku nie ogarnął, co się dzieje. W jednej chwili Clarisse rozciągała się, a w drugiej wymierzała Lucy potężnego kopniaka. Córka Ateny uskoczyła w ostatniej chwili, wyciągnęła z kołczanu strzałę i nałożyła ją na cięciwę łuku. Nie zdążyła jednak wystrzelić, bo Clarisse chwyciła ją swoimi wielkimi łapskami i rzuciła o ziemię. Lucy próbowała się podnieść, ale grupowa piątego domku już zamierzyła się do kopniaka. Dziewczyna przekręciła się i o włos uniknęła ciosu. Wstała i uchyliła się przed prawym sierpowym, wyjmując w tym samym momencie czarny miecz. Niewiele jej to dało, bo chwile później te broń przejęła Clarisse, wybijając jej tym samym bark. Córka Aresa rzuciła się na nią i przetoczyły się kilka razy po ziemi, walcząc zajadle o miecz. Wreszcie Clarisse przygniotła Lucy do ziemi.
- No co, smarkulo? - wysyczała i uderzyła ją w twarz - Już nie jest tak wesoło,co? - drugie uderzenie, tym razem mocniejsze - Dlaczego nic nie mówisz? - trzeci raz. 
Leo odwrócił wzrok. Nie chciał, żeby inni widzieli, jak oczy mu zaszły łzami. Był zły. Na siebie, Clarisse, Annabeth, a przede wszystkim na Lucy. Skoro wiedziała, że Clarisse tak szybko z nią skończy, to dlaczego przyjęła wyzwanie?! Myślał, że Lucy jest wspaniała, niepokonana, wyjątkowa, a okazała się zwykłą, rozpieszczoną dziewczyną. Piper miała rację.
Okrzyki rozentuzjazmowanych herosów docierały do niego jak przez ścianę, z trudem zarejestrował, że ktoś szarpie go za rękaw. Przepychał się przez tłum, chciał stąd uciec. Jak najdalej od Lucy.

ANNIE
Czuła się zupełnie bezradna. Chciała powstrzymać Leo, ale on nie zwracał na nikogo uwagi.
Postanowiła, że pobiegnie za nim i przemówi mu do rozumu, ale wtem wydarzyło się coś niezwykłego.
Ziemia pękła,a ze szczeliny zaczęły wychodzić kościotrupy i nieumarli wojownicy. Kilku z nich rzuciło się na Clarisse i, choć zajadle się broniła, spętali ją sznurami. Półbogowie zaczęli uciekać z krzykiem, a Annabeth, Percy i Piper dobyli broni i ruszyli do ataku.
Annie stała sama, zdezorientowana. Wtem zobaczyła, że Lucy wciąż leży na ziemi, niebroniona. Rozejrzała się i szybko pobiegła w jej kierunku. Spróbowała ją podnieść, ale nie udało jej się. Była za drobna. Skupiła się więc na rosnącej wokół trawie i juz po chwili Lucy sunęła po ziemi, popychana źdźbłami trawy. Annie biegła za nią, aż dotarły do Wielkiego Domu. Wtedy dziewczynka sprawiła, że trawa urosła i wsunęła córkę Ateny do środka. Annie podążyła za nią, ale zanim przekroczyła próg, spojrzała za siebie. Kościotrupy i nieumarli wojownicy zniknęli, Annabeth rozmawiała z Clarisse, a obozowicze w grupkach dyskutowali o tym, co się wydarzyło.
Dojrzała też coś, co chyba umknęło uwadze innych. Na szczycie Wzgórza Herosów stała ubrana na czarno postać.
Annie nie widziała jej dokładnie, ale mogła przysiąc, że był to Nico di Angelo. To on przywołał tych przerażających nieumarłych wojowników.

***

- Przepraszam! - powtórzyła po raz setny Lucy.
- Ale nas nie musisz przepraszać. Mają cię teraz za rozpieszczoną dziewczynę ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie. - westchnęła Annabeth.
Siedzieli w pustej jadalni. Było już dość późno i większość obozowiczów udała się na spoczynek, więc nikt im nie przeszkadzał.
Lucy powiedziała im, dlaczego zadzierała z Clarisse. Annabeth chyba się ostatecznie do niej przekonała, ale zachowywała lekki dystans, Percy zaproponował jej wspólne pływanie po zatoce, tylko Piper milczała. Annie osobiście polubiła dziewczynę. Ładnie się uśmiechała, była szczera i nie żartowała sobie z niej. Tyle jej wystarczyło.
Zapanowała cisza.
- Gdzie jest Leo? - spytała nagle Piper.
- O cholera! - zaklęła Annabeth. - Myślałam, że skoczył na chwilę do swojego domku, a potem... zapomniałam o nim!
- Pójdę go poszukać - zaproponowała Lucy, podnosząc się.
- Nie - zaprotestowała Annabeth. Teraz, gdy stały tuż obok siebie, Annie mogła zobaczyć, jak bardzo się różnią. Lucy była niższa, drobniejsza i zupełnie nie wyglądała na dziecko Ateny. Gdyby nie to, że Annie je znała, w życiu by nie powiedziała, że są siostrami. Nawet charaktery miały inne. - Zasiedzieliśmy się, wracamy do domków. Leo pojawi się jutro na śniadaniu, mogę się o to założyć.
Annie pożegnała się grzecznie ze wszystkimi i pobiegła do swojego domku. Wślizgnęła się szybko do swojego łóżka i od razu zasnęła. Nie wiedziała jeszcze, że, w przeciwieństwie do niej, kilku herosom przyśnią się coś ważnego...

SNY
Leo
Był sam w lesie. Bujne liście rzucały cień na okolicę, więc panował półmrok.
- Haloo...?! - zawołał.
Nikt mu nie odpowiedział. Postanowił iść dalej sam. Zapalił też kule ognia na swojej dłoni.
Po chwili zaczął poznawać okolicę. Była to ta sama wyspa, na której razem z Hazel spotkali Narcyza i...
- Co tak długo? - usłyszał znajomy, skrzeczący głos.
Obrócił się powoli i ujrzał swoją ciocię Rose. Nagle jej wizerunek zaczął się rozmywać i przed Leo stanęła kobieta w glanach, czarnych ciuchach i rozczochranych włosach. Za nią warczał podniszczony motor.
- Nemezis - mruknął Leo.
Nie lubił tej bogini. Owszem, dała mu ciasteczko z wróżbą, dzięki któremu uratował Hazel i Franka, ale powiedziała mu też, że zawsze będzie siódmym kołem. W dodatku sam tytuł "bogini zemsty" nie brzmiał zachęcająco.
- Nie cieszysz się, że znów się spotykamy? - cmoknęła z dezaprobatą.
- Gdzie są twoje ciasteczka? - zignorował jej pytanie.
- Ostatnio spadło zapotrzebowanie i mam chwile wolnego - westchnęła. - Ale dosyć luźnych gadek, nie po to cię tu wezwałam. Przejdę do rzeczy - upomniała się o ciebie Temida.
- Kto? Artemida? Przecież tylko dziewczyny mogą być łowczyniami!
- Nie, TEMIDA - zza jego pleców rozległ się nieznany mu głos. - Bogini sprawiedliwości.
W kierunku Nemezis kroczyła ubrana w prostą, białą szatę przewiązaną pasem z onyksów i czarny płaszcz podróżny kobieta o ciemnych oczach i prostych, sięgających bioder czekoladowych włosach. W prawej dłoni trzymała czarną kopertówkę. Była przepiękna i jednocześnie tajemnicza.
- Eeee... - Leo był zaskoczony - Nie powinnaś mieć przewiązanych oczu i mieć tej swojej wagi?
- Och! Głupia komercja! - westchnęła Temida. - Zrozum, to jest tylko taki image. Żeby mnie rozpoznawali na posągach. Owszem, kiedyś tak osądzałam. Ale wiesz, teraz ta technologia wszystko robi za mnie! Tylko wgrałam wytyczne i mam wolne. Czyż to nie jest cudowne?!
- Noo... - Leo czuł się dziwnie. Temida była bardzo miła, serdeczna, ale przecież sprawiedliwość bywa też mroczna. Zapytał się ją o to:
- Moje oblicze zależy od tego, z jaką nowina przychodzę. Uwierz, nie chcesz poznać złej strony sprawiedliwości. Masz szczęście, do ciebie przyszłam w tej dobrej postaci - uśmiechnęła się.
- Chce przez to powiedzieć, że w twoim życiu było za dużo smutków, złamanego serca, upokorzeń i tym podobnych - skrzywiła się Nemezis.
- Dokładnie! - Temida klasnęła w dłonie. - Chyba nie chcesz być dalej siódmym kołem, prawda?
Leo wytrzeszczył oczy.
- Eee... Ten... No... Nie! - zdołał wyjąkać.
- No to nie będziesz! - Temida uśmiechnęła się szeroko. - Postaraj się, a znajdziesz dziewczynę i będziesz akceptowany - to powiedziawszy, zniknęła.
Leo czuł, że sam też powoli się rozpływa. Zanim wszystko zamieniło się w pustkę, usłyszał jeszcze słowa Nemezis:
- Ale zakończenie tej historii może cię nie zadowolić...

Lucy
Była z powrotem małym dzieckiem. Leżała w złotej kołysce, ssała kciuk, a nad nią pochylał się cały zastęp bogów olimpijskich.
- Śliczna po wujku - stwierdził idealnie zbudowany złotowłosy bóg.
- Oby nie miała po tobie skromności - mruknęła stojąca obok niego dziewczyna, na oko trzynastoletnia. Miała rude włosy i była ubrana w srebrny strój myśliwski.
- Oby nie zdradzała przez to swojej drugiej połówki jak to robią niektórzy obecni na tej sali... - powiedziała srebrnowłosa kobieta. Wyróżniała się misternie wykonaną fryzurą i wpiętymi dla ozdoby pawimi piórami.
- Jakie zdrady?! - oburzył się potężny mężczyzna. W dłoni dzierżył ogromny piorun.
- Jaka druga połówka?! - sprzeciwiła się poważna blondynka. - Moja córka będzie miała ważniejsze sprawy na głowie niż romansowanie!
- Ateno! Miłość jest bardzo ważna w życiu! - sprzeciwiła się nieziemska piękność.
- Nie oddałam nikomu mojego serca i jakoś żyję - odparła ostro bogini mądrości.
- Cisza! - ryknął odziany w czerń bóg.
- Cicho! Wystraszysz ją! - upomniała go Atena.
- Hades ma rację - powiedział Zeus - Zebraliśmy się tu w pewnej sprawie. Uznajemy pomysł Ateny?
- Nie! - sprzeciwił się stojący na uboczu bóg. Wyglądał jak oficer amerykańskiej armii. - Dzieciaki stracą szacunek dla swoich boskich rodziców.
- Ale ja nie mam zamiaru słuchać narzekań moich dzieci, które twierdzą, że pomimo tego, że modliły się do mnie o szczęśliwy przebieg ich misji, coś poszło nie tak. Dlaczego? Bo nie powiedziałam szanownemu wujkowi Posejdonowi, żeby nie denerwował się za bardzo i nie rozpętywał sztormów! Myślicie, że mam czas na podobne pogaduszki? - oznajmiła oburzona Atena.
- To nie mój problem - bóg mórz wzruszył ramionami.
- Tak, bo ty nie możesz mieć śmiertelnych dzieci.
- Ateno!
- Dobrze, już dobrze! Bynajmniej, ona mogłaby się tym wszystkim zająć.
- Ale kim dokładniej by była? - zapytał się Zeus.
Scena nagle się zmieniła. Ośmioletnia Lucy stała przerażona pośrodku jednej z pustych komnat Olimpu. W rączce trzymała kurczowo swój mały tobołek.
Wtem do sali weszła Atena. Zapaliła jedną z pochodni, kucnęła obok przerażonej Lucy i objęła ją mocno. Długo trwały w tym pożegnalnym uścisku, jednak wreszcie bogini puściła dziewczynkę.
- To nie tak miało być... - szepnęła - Kronos powrócił i tutaj nie jesteś bezpieczna.
- Gdzie w takim razie mnie wysyłasz?
- Do twojego ojca.
Po policzku Lucy spłynęła łza. Strąciła ją szybko grzbietem dłoni.
- Powiedz Annabeth, że musi być silna - szepnęła - I Percy'emu też.
Atena nie odpowiedziała. Machnęła tylko ręką i podmuch ciepłego wiatru uniósł Lucy w powietrze. Po chwili była już daleko od Olimpu.

Nico
Nico śniła się Bianca. Ich wspólne chwile pełne radości, ale też te smutniejsze momenty. Gdy jego siostra składała przysięgę wierności Artemidzie i zostawiła go samego by wyruszyć na misje, z której miała już nie wrócić.
Czyli zwyczajne, spokojne sny.
Pomijając jedną niepokojącą rzecz. Później pojawiły się obrazy, których Nico nigdy wcześniej nie widział. Był też pewny, że nie dotyczyły one misji, podczas której Bianca zginęła. Dziewczyna przepychała się pomiędzy duchami zmarłych i wreszcie udało jej się wybiec przez wielkie, otwarte wrota. Potem chowała się po całym kraju przed Tanatosem, który szukał zbiegłych z Hadesu dusz.
***
Nico ocknął się. Ten sen w połączeniu z poprzednim dał mu pełen obraz rzeczywistości. Teraz był już zupełnie pewien swoich wcześniejszych przypuszczeń.
Bianca uciekła z Hadesu, gdy Wrota Śmierci były otwarte. A Lucy ją znajdzie.

czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział IV - Dziwne rzeczy się dzieją

1. Dziękuje za wszystkie komentarze :* Są bardzo motywujące. DZIĘKUJĘ. <3
Nie mam czasu na nie wszystkie odpowiadać, więc z góry przepraszam. :>
2. Dla mojej Eller <3 Jest tutaj Elva, Arya, to już tylko jej brakuje. Ala, postaraj się, ona musi czytać Persiaka xD
LUCY
Zachowała się chamsko, wiedziała o tym. Nie powinna tak po prostu wybiec z Bunkra 9. nie powiedziawszy nawet miłego słowa, tylko klnąc pod nosem. Ale co mogła poradzić - wkurzyła się na Nico. No bo co mogła innego zrobić? Najpierw przychodzi w interesie, a chwilę później irytuje się o byle co. Idiota. Normalnie Lucy nazwałaby taką osobę rozpieszczonym bachorem, jednak Nico miał to coś... krył w sobie urazę, był pokrzywdzony przez los. A z pewnością nikt go nie rozpieszczał. Lucy pomyślała, że trzeba mu pomóc.
Dziewczyna skierowała swoje kroki w kierunku Szóstki. Powinna się przywitać i zaznajomić z rodzeństwem, w końcu spędzi w Obozie Herosów kilka ładnych lat. Postanowiła przynajmniej przez pewien czas nie zawracać sobie głowy Leo Valdezem i Nico di Angelo.
Wyszła z lasu i ujrzała najbardziej budujący widok - dziesiątki herosów wspinało się na plującą lawą, walczyło na mecze, pływało w jeziorze i oddawało się innym obozowym zajęciom. Lucy uśmiechnęła się. Poczuła więź łączącą ją z tymi dzieciakami, wieź, która jakby kazała jej się nimi opiekować. Dziewczyna skarciła siebie w myślach, bo było to z lekka dziwne.
Wtem poczuła, jak coś owija się w okół jej nogi. Spojrzała na swoją kostkę i ujrzała pnące się w górę winorośle. Spróbowała przerwać pnącza rękoma. Z początku nie chciały ustąpić, aż niespodziewanie nad dłońmi Lucy utworzyła się srebrna poświata, która zamieniła winorośl w pył. Zszokowana dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Nie potrafiła zrozumieć, co przed chwilą stało się z jej dłońmi. W pewnym momencie poczuła, że ktoś się jej przygląda. Podniosła wzrok i ujrzała czerwonego na twarzy mężczyznę ubranego w ohydną koszulę hawajską w tygrysie pasy, szorty koloru khaki, które uwydatniały jego nadwagę oraz rozwalające się sandały. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i ciekawość.
- Kolejny heros - mruknął, a po chwili namysłu dodał. - Zwracaj się do mnie Pan D.
Pan D. Lucy słyszała to już wcześniej, nie tylko z ust Sama... W jej głowie pojawiło się mgliste wspomnienie - grupka dzieciaków w pomarańczowych koszulkach, które stały na środku placu otoczonego monumentalnymi greckimi willami i misternie wykonanymi posągami i krzyczały rozradowane "Panie D.!". A Lucy zbliżała się do nich uśmiechnięta, ściskając swoją malutką rączką dłoń boga. Nie zwracała się do niego jak inne dzieciaki, mówiła mu po imieniu.
Otrząsnęła się. "To było bynajmniej dziwne" - pomyślała.
- Dionizosie, miło mi cię widzieć - uśmiechnęła się. W oczach boga pojawiła się iskierka...szczęścia?, która znikła tak nagle, jak się pojawiła. Twarz Pana D. znów przybrała typowy dla niego wyraz.
- To się jeszcze zobaczy - mruknął. 
- Rozmawiałeś z Annabeth? - Lucy odruchowo zwróciła się do niego na "ty".

- Nie. 
 - Bo? 
- Bo nie. 
- Chyba się nie dogadamy - westchnęła Lucy. - Mógłbyś mi chociaż wytłumaczyć, dlaczego zaatakowały mnie winorośle? 
- Mogłabyś mi wytłumaczyć, jak udało ci się je zerwać? - Pan D. odpowiedział pytaniem na pytanie. 
Lucy obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Domku numer 6. Nie usłyszała już jednak, jak Dionizos przeklina pod nosem swojego ojca, który kazał mu udawać niemiłego i nieznajomego... 
Dziewczyna zaczęła powoli robić listę "Osoby, którymi na razie mam się nie przejmować" - znaleźli się na niej Pan D. i Nico di Angelo. Stworzyła też drugą listę "O Boże, strasznie mi się podobasz, ale nic ci nie powiem, bo jesteś za bardzo zajebisty". Jedyna pozycja - Leo Valdez. Lucy westchnęła. Dlaczego to wszystko musi być takie dziwne? - pomyślała. 
 Gdy szła, zauważyła, że obozowicze dziwnie się na nią patrzą. Pomyślała, że to pewnie z powodu opłakanego wyglądu. Chociaż ostatni raz myła się ledwie wczoraj, pewnie zalatywało od niej na kilometr potem, ziemią i krwią cyklopów. Trzeba przyznać, że leśnie strumyki nie należą do najlepszych miejsc na kąpiel. No trudno - pomyślała dziewczyna - Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż kąpiel. 
W zamyśleniu wpadła na o wiele wyższą od siebie, napakowaną dziewczynę o krótko przystrzyżonych włosach i złowieszczym spojrzeniu. Wręcz biło od niej agresją, dumą oraz pewnością siebie. Przypominała Lucy jedną z tych zbuntowanych i groźnych dziewiętnastolatek, które znęcają się nad słabszymi, a potem zabierają im kasę. Będę chojraczyć - postanowiła w myślach dziewczyna. 
- Z DROGI MALUCHU! ŁAZIĆ NIE UMIESZ, CZY CO?! WIESZ W OGÓLE, KIM JA JESTEM?! - wydarła się napakowana dziewiętnastolatka, plując przy tym śliną. 
Lucy nieśpiesznie, wręcz z ignorancją otarła twarz i demonstracyjnie strzepnęła ciecz z dłoni. 
- Wiem kim jesteś - odparła spokojnie; starała się brzmieć pewnie i odnosić się lekceważąco w stosunku do swojej rozmówczyni. - Osobą, która stanęła mi drodze. 
- JA STANĘŁAM CI NA DRODZE?! JA?! JESTEM CLARISSE LA RUE! WSZYSCY SĄ TUTAJ MI PODPORZĄDKOWANI! - wydarła się. 
- Czyżby? - Lucy lekceważąco wpatrywała się w swoje paznokcie - Wydawało mi się, że dyrektorem jest Dionizos, a pomaga mu Chejron. 
- Słuchaj mała szmato! - wysyczała Clarisse - Jestem córką Aresa i takie kruszynki jak ty nie dorastają mi nawet do pięt - z każdym słowem co raz bardziej zbliżała swoją twarz do twarzy Lucy. 
- Małe jest piękne - córka Ateny wzruszyła ramionami, obróciła się na pięcie i zaczęła nieśpiesznie iść. Uznała, że lepiej nie doprowadzać Clarisse do szewskiej pasji. Wiedziała, że inni obozowicze przyglądają im się z ukrycia ciekawi rozowju sytuacji. Lucy słyszała nawet brzdęk przekazywanych z rąk do rąk monet. "Robią zakłady" - pomyślała. 
- Nie tak szybko pannisiu - warknęła córka boga wojny. 
- Co? - rzuciła Lucy nawet się nie odwracając. 
- Pojedynek. Ja przeciw tobie. Wszystkie chwyty dozowolone. Zobaczymy, czy dalej będziesz taka pewna siebie, gdy rozgniotę cię na kwaśne jabłko.
Dziewczyna przystanęła i powoli obróciła się w kierunku Clarisse. Szybko przeanalizowała sytuację. Gdyby odmówiła, stałaby się pośmiewiskiem. Zawiodłaby Atenę i tych herosów, którzy w tamtej chwili przyglądały się im. Była dla nich wzorem, przeciwstawiła się tyrance. Gdyby się wystraszyła, mogłaby równie dobrze wynieść się z Obozu Herosów i wrócić do domu. Zostawić tu Leo i innych herosów, którzy potrzebowali jej wsparcia. Olała zmęczenie i brak umiejętności walki. Mogła mieć nadzieję, że znów pojawi się ten bitewny szał. 
- Przyjmuję wyzwanie.

 ANNIE 
Annabeth spiorunowała ją wzrokiem. Annie miała ochotę zapaść się pod ziemię, zaszyć się w lesie w otoczeniu natury i uciec od tego spojrzenia. Zadawała sobie w myślach pytanie, dlaczego. Dlaczego to właśnie ona musiała powiedzieć Annabeth o zniknięciu Chejrona? Gdyby była na dworze, to pewnie wszystkie kwiaty w promieniu 10 metrów powiędłyby z powodu jej obecnego nastroju. 
- P-przeppraszzam - wyjąkała tłumiąc łzy. 
Annie nie wiedziała, dlaczego czuła się winna. Może dlatego, że to zazwyczaj bezpodstawine na nią ją zwalano. Annabeth przykucnęła obok niej. Z początku córka Demeter myślała, że zaraz oberwie i zostanie nazwana największą nieudacznicą świata. Czyli będzie tak, jak zwykle postępują inni. 
Jednak niespodziewanie Annabeth objęła ją ramieniem i przyciągnęła do siebie. 
- Annie - zaczęła miękkim, kojącym głosem. - To nie jest twoja wina. Nie przepraszaj - wyciągnęła z kieszeni husteczkę i podała ją dziewczynce. - Opowiedz mi tylko, jak do tego doszło. Proszę. 
Annie zawahała się. Spojrzała na swoją niezwykłą roślinkę i pomyślała, że musi wreszcie się wykazać, spełnić oczekiwania Demeter. Udowodnić, że jest coś warta i że nie jest tylko zakompleksioną ofiarą przemocy domowej. Pójdzie na misję, uratuje Chejrona... 
Łatwo pomyśleć, trudniej zrobić. Dziewczynka nie potrafiła wymówić tych słów. W głębi duszy czuła nikły płomień pewności siebie, jednak nieśmiałość zaczęła go skutecznie gasić. Jakby mały kwiatuszek, który nie może przebić się spośród cierni do Słońca. Wtedy Annie spojrzała na Annabeth - jej osobistą idolkę, wzór odwagi, poświęcenia i waleczności. Chciała być taka jak ona. "Mały krok - powiedz o tym" - pomyślała w celu motywacji. Przetarła oczy chusteczką i zaczęła mówić: 
- Jak dobrze wiesz, Chejron wyjechał niecały tydzień temu na Zlot Centaurów... - przerwała, ale Annabeth skinęła głową, aby kontynuowała. - ...ale dwa dni temu drzewa mi powiedziały, że naszego dyrektor się na nim nie pojawił - to była jedna z niezwykłych zdolności Annie - potrafiła rozmawiać z roślinami - Usłyszały rozmowy ptaków i podzieliły się ze mną tą informacją, a ja powiedziałam o tym Panu D. Nasz dyrektor zarządził, aby każdy wymyślił jakiś sposób na jego odnalezienie - tak właściwie to tylko napomniał o tym podczas ogniska, gdy wszyscy byli zajęci pałaszowaniem kiełbasek, ale Annie nie chciała mówić źle o bogu wina. Byłoby to niegrzeczne - Ja stworzyłam tę niezwykłą roślinkę, ale chyba nie powinnam się rozpowiadać na jej temat... Bynajmniej, nawet bogowie Olimpu nie są w stanie go znaleźć. To zadanie dla herosów - zawahała się i dodała cicho - Ja... Chciałabym wziąć udziać w tej misji. 
Annabeth wstała powoli i podeszła do okna. Przez kilka minut wpatrywała się w milczeniu w morze, aż w końcu wyszeptała: 
- Jak wtedy z Herą... - po czym dodała już głośniej - Dlaczego mi nie powiedzieliście? 
- P-pan D. nie chciał psuć wam zabawy... - Annie wiedziała, że była to kiepska wymówka dyrektora Obozu Herosów, ale co mogła poradzić. Była tylko prostym obozowiczem. 
- Niech go Tartar pochłonie! - krzyknęła zdenerwowana córka Ateny i opadła na krzesło. Zacisnęła pięści i przez chwilę uspakajała oddech. Gdy się uspokoiła, powiedziała - Annie Pitvicki, jesteś bardzo dzielna. Zrobiłaś co w twojej mocy, aby odnaleźć Chejrona. Wstawię się za tobą, abyś mogła wziąć udział w tej misji. 
 Dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało, ale w głębi duszy czuła, że popełniła błąd. "Ja na misji? Co mi głupiego strzeliło do głowy?!" - myślała. Owszem, chciała tego, ale były to tylko marzenia. Teraz nie mogła już odmówić, bo na kogo by wyszła w oczach Annabeth? Wychrypiała więc: 
- D-dziękuję. 
Córka Ateny przyglądała jej się bacznie przez chwilę, jakby wyczuła, że dziewczynka coś ukrywa. Po chwili wstała i gestem zachęciła Annie, by zrobiła to samo. - Chodź, zapoznam cię z moją nową siostrą. 
Córka Demeter wyjrzała za okno:
- Z tą, która zaraz będzie walczyła z C-Clari-sse? 
- CO?! - Annabeth spojrzała we wskazanym kierunku. Jakieś 200 metrów od Wielkiego Domu obozowicze ustawili się w półkolu wokół dwóch postaci. Nawet z tej odległości rozpoznała Lucy i Clarisse - Tak, z nią... Jest albo głupia albo ma jakiś sprytny plan. A może... Nie... No nie ważne, chodźmy przemówić jej do rozsądku.